
23 kwietnia 2004 roku- dokładnie pamiętam ten dzień. Czytając “Pamiętnik Narkomanki” natknęłam się na fragment, w którym jakiś mężczyzna pociął głównej bohaterce szyję. Coś we mnie pękło, coś mną ruszyło. Co? Tego nie wiem do dziś. Udając się do kuchni znalazłam na parapecie żyletki. Zadałam sobie sześćdziesiąt trzy powierzchowne rany na obu nadgarstkach. Ten dzień zmienił całe moje życie. Wtedy nie wiedziałam jeszcze jak bardzo…
Straciłam sens życia. Dlaczego? Nie wiem, nie pamiętam, musielibyście spytać o mnie to te dziesięć lat temu. Nie chciałam żyć, nienawidziłam zarówno siebie, jak i wszystkiego dookoła. Chciałam się zniszczyć. Celowo. Działania moje był strasznie autodestrukcyjne. Nie było dnia, w którym nie zrobiłabym sobie krzywdy. Sprawiało mi to przyjemność. Koiło ból istnienia, który wtedy odczuwałam. Lubiłam to. Niestety w pewnym momencie straciłam nad tym kontrolę. Coś, co początkowo było moją ucieczką od problemów stało się moją obsesją. Moim wrogiem, który powoli zabijał mnie zarówno od środka, jak i od zewnątrz.
Mówi się, że samobójcy to egoiści, że nie wyglądają dalej niż po za czubek własnego nosa. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że to nieprawda. Samobójcy nie chcą żyć, przynajmniej tak im się wydaje. Prawda jest taka, że każda próba samobójcza jest rozpaczliwym, cichym wołaniem o pomoc. Wiem, o czym mówię. Moi rodzice kilkakrotnie mieli okazję przekonać się jakie to uczucie, gdy ma się świadomość potencjalnej śmierci ich dziecka. Wielokrotnie leżałam w łóżku zalana krwią modląc się o koniec. Absurdem w tych sytuacjach zawsze było to, że w momencie, w którym czułam, że odpływam- czułam, że chciałam żyć. Że tak naprawdę wcale nie chcę umierać. Chciałam, aby ktoś mi pomógł, by zwrócił na mnie uwagę, by złapał mnie za rękę i poprowadził przez życie. Byłam hipokrytką, bowiem tak naprawdę nikogo nie chciałam wtedy do swojego życia wpuścić. Nikt tak naprawdę nie wiedział jak się czułam i co przeżywałam. Moja mama ciężko to znosiła, teraz to wiem. Wtedy nie chciałam tego widzieć. Czułam się odrzucona, nierozumiana, niepotrzebna. Otarłam się o śmierć, nie jeden raz. Po latach dziękowałam mojej mamie, że mimo wszystko nie podjęła żadnych radykalnych kroków, że nie oddała mnie na przymusowe leczenie. Gdyby tak się stało, Kuba z pewnością nie spałby teraz obok mnie.
Pamiętam jak czasem w nocy pisałam listy do mojej mamy. Prosiłam ją, właściwie wprost błagałam by mi pomogła. Mówiłam, że nie chcę tak dalej żyć, że nie potrafię, że chcę umrzeć. Wierzyłam wtedy, że moja śmierć zmieni wszystko, że ludziom dookoła mnie będzie łatwiej i lżej. Myślałam, że w spokoju odejdę i nie myślałam o tym, co będzie później. Po prostu chciałam zniknąć, na zawsze. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele bólu te listy jej sprawiały, jak bardzo cierpiała i płakała czytając je…
W momencie, w którym byłam w najgorszym momencie swojego życia, kiedy nie panowałam nad sobą- poznałam ojca Kuby. Wtedy myślałam, że spotkałam księcia z bajki… Dopiero po około pół roku okazało się, jak bardzo się myliłam, ale wtedy byłam już w ciąży i nie mogłam cofnąć czasu.
Wiem, że Kuba uratował mnie i moje życie. Do końca życia będę mu za to wdzięczna. Teraz wiem, że naprawdę warto żyć. Warto starać się, warto gonić marzenia. Mam inne podejście, dojrzalsze. Nie myślę już tylko o sobie i swoich potrzebach. Na pierwszym miejscu jest on.
Teraz wiem, że Bóg dla każdego z nas ma jakiś plan. Czasami po prostu jego realizacja jest bardzo dotkliwa i bolesna…
Z perspektywy czasu nie nazywałabym swojego działania głupim. Byłam młoda. Czułam się zagubiona, nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Wokół mnie nie było nikogo, przed kim mogłabym się wtedy tak naprawdę otworzyć. Chociaż, może ktoś by się i znalazł, ale ja tego nie chciałam. Chciałam zostać sama ze sobą, zadając sobie ból każdego dnia.
Swego czasu obie moje ręce, biodra i żebra pokrywała cała masa blizn. Mniejszych i większych. Początkowo dokładnie pamiętałam sytuację, w której doszło do jej powstania. Dzięki Bogu z czasem blizny zaczęły zanikać i zostało mi już sporo mniej. Wszystkich nie wymarzę, ale dzięki Bogu czas wymazał mój ówczesny ból.
Mam jednak w sobie żal do przeszłości, a właściwie do osób, które mnie wtedy otaczały. Wszyscy widzieli co się dzieje, początkowo nie zareagował nikt. Z czasem nauczyciele przychodzili do mojej mamy, sugerowali lekarzy. Moja mama krzyczała, tata nie mówił nic. Znajomi albo się śmiali, albo mieli to w dupie. Nikt jednak nie zapytał mnie wtedy, dlaczego to robię i czy może mi jakoś pomóc. NIKT.
Teraz jednak dziękuję im za to. Nie byłoby mnie tu teraz. Nie miałabym Kuby. Wszystko byłoby inne.
Teraz jestem prawie szczęśliwą kobietą i matką. Piszę prawie, ponieważ każdy z nas ma swoje małe i duże, ciche marzenia, o których nie mówi zupełnie nikomu. Przeszłość miałam burzliwą, ale to dzięki niej jestem teraz taka, jaka jestem. Silna, świadoma, odpowiedzialna. Gotowa jestem walczyć o to, co kocham i co jest dla mnie ważne. Wiem, że nigdy nikomu, nawet w najmniejszym stopniu nie pozwolę skrzywdzić Kuby. NIGDY, choćbym miała mieć przeciwko sobie cały świat.
Nie wstydzę się tego. Nie piszę o tym, by wzbudzić sensację. Nie to mam na celu. Wiem, że wiele osób boryka, bądź borykało się z podobnym problemem nigdzie nie znajdując rozwiązania i wsparcia. Takie osoby są także wokół Was, choć z pozoru wydają się najszczęśliwszymi istotami na ziemi. Wiecznie zadowoleni, uprzejmi, z uśmiechem doklejonym do twarzy. Ci ludzie chowają smutek głęboko w sobie nie dzieląc się z nikim swoimi problemami. Albo nie chcą, albo nie potrafią, czasem jedno i drugie.
Ja na szczęście problem mam już za sobą i wiem, że sytuacja już się nie powtórzy. W ciągu ostatnich dwóch lat wydarzyło się tyle, że dawno powinnam już wąchać kwiatki od spodu. A jednak jestem. Żyję i mam się dobrze.
Wszystkie przykre doświadczenia uczą nas w życiu czegoś nowego. Bardzo nas wzmacniają. Prawdę mówiąc nie żałuję ani żadnej próby samobójczej, ani żadnego centymetra pociętego ciała. Dlaczego? Z perspektywy czasu wiem, że gdyby moje życie wtedy wyglądało inaczej, z pewnością na świecie nie byłoby teraz Kuby. Znajdowałabym się w innym miejscu, może już w ogóle by mnie nie było. Cała ta przeszłość była dla mnie ogromną lekcją życia, z której wyciągnęłam odpowiednie wnioski i jestem z tego bardzo dumna.
Rozejrzyjcie się wokół siebie. Może wokół Was są ludzie, którzy potrzebują Waszej pomocy? Może to ta wiecznie zamyślona i uśmiechnięta sąsiadka? Może ta wiecznie przybita koleżanka z pracy? A może listonosz, który wręcza Ci listy? Czasem, nawet kiedy jest o włos od tragedii- można jej uniknąć.
W życiu niewolno nikogo skreślać ze względu na jego przeszłość. Liczy się, to co jest teraz.
Do napisania tego postu zmusiła mnie zaistniała dziś sytuacja. Młody chłopak, niewiele starszy ode mnie. Trzecie piętro ratusza, kilkadziesiąt metrów od mojego domu…
cholera, kilka lat temu wyleczyłam się z samookaleczenia, wieloletnia terapia, depresja, leczenie.. poprzez ośrodek, lekarstwa, rozmowy.. wyszłam z tego, nie lubię o tym mówić ale wiem, że też kiedyś wyrzucę to z siebie. Jej, wiem co czujesz, tak to mogę powiedzieć, po śmierci Mamy sama otarłam się o śmierć, chciałam być koło niej.. ale lepiej bym tego nie opisała.. Karolina, jesteś wielka! <3
Od nie dawna czytam Cię. I bardzo to lubię.
A dziś czytając to po prostu jestem pod wrażeniem.
Chylę czoła i podziwiam cię za mądrość, którą nosisz w sobie.
Poruszyłaś bardzo ważny temat. Mam nadzieję, że każdy z nas otworzy się jeszcze bardziej na innych i dostrzeże problemy innych, mało tego będzie chciał ich wspierać i trzymać za rękę gdy będą tego najbardziej potrzebowali.
Ja nie mam aż takich poruszających wspomnień- los mnie oszczędzał.
Też czytałam Pamiętnik Narkomanki, i też ponad 10 lat temu.
Trzymaj się,
dodam jeszcze, że oboje z Kubusiem już jesteście w naszym domu- już mam etap, opowiadania o Was mamie, przyjaciółce, mężowi…
Podziwiam Cię.
Ech poryczałam się…
Wiedziałam że za cos Cie lubie… co pozwala mi wracać do Twojego bloga i czytać Twoje wpisy… Za Twoją szczerość. Nie jesteś pusta, udawana. Ja Cie rozumiem też wiele razy myślałam o samobóstwie jak byłam młodsza, w mym życiu nie widziałam sensu teraz mam sen jest nim mój synek też Kubuś. :) Cieszę się że ty też znalazłaś sens w życiu.
Pozdrawiam :)
I ja płaczę, bo Twoje doświadczenia są mi bardzo bliskie. Może nie byłam skłonna do samookaleczeń, ale też czułam przez prawie całe swoje życie, że tak naprawdę nikt się mną nie interesuje, nikomu nie jestem potrzebna, nikomu na mnie nie zależy. Teraz mocno pracuję nad sobą, nad swoją przeszłością i wychodzę na prostą, obym już z niej nie zboczyła.
z każdym jednym postem zastanawiam się czy nie piszesz o mnie..
Wiem co przeżywałaś,ja również ten “etap” w swoim życiu miałam niestety. Z biegiem czasu patrząc na to wszystko myślę sobie jakby to było gdybym przez to nie przechodziła,jakby wyglądał mój świat…moje życie.
40.
Raz.
Z przyczyny proby stlumienia bolu ktory byl srodku, nie natomiast z przyczyn samobojczych.
Teraz jest tam tatuaz: Etiam sanato vulnere cicatrix manet. (Nawet najstarsze rany pozostawiaja blizny)
Kurcze, troche jakbym czytala o sobie… z tym, ze ja sie nie cięłam.
Mi sie wydaje, ze wiele nastolatkow nie dostaje tyle uwagi od rodzicow ile potrzebuje a bynajmniej ta uwaga nie jest okazywana w odpowiedni sposob i dlatego potem sa takie problemy. Ja wiedzialam, ze do moich rodzicow nic nie dotrze i pomoglo gdy sie od nich wyprowadzilam, problemy z depresja sie skonczyly gdy poznalam mojego obecnego meza i zaszlam w ciaze, a z rodzicami mam dobry kontakt teraz bo ich nie widuje często ale i tak mam zal o przeszlosc.
Wiem, ze sie o mnie martwili ale to skutkowalo kolejnymi zakazami i ograniczeniami co pogarszalo sprawe, teraz bogatsza o moje doswiadczenia mam cel aby uchronic przed tym moja corke. Jeszcze dodam, ze moja mama tez miala podobne doswiadczenia w mlodosci a jej jedynym argumentem na takie problemy bylo to, ze ona tez łykała tabletki i spala 2 dni i nikt nie zauważył i to całkiem normalne, ze nastolatkowie czuja się samotni;) Wiedziałam, ze pewni ludzie sa niereformowali wiec trzeba od nich uciekać;)
Zycze duzo pozytywnych mysli i glowa do gory, teraz jestes mama i daj dziecku to, czego Tobie zawsze brakowalo a robiac cos zawsze stawiaj sie w sytuacji-jak bys sie czula na jego miejscu. Mysle, ze tu jest klucz do sukcesu.
Podziwiam Cię za ten odważny i szczery tekst.
jestm matka od prawie 4 lat i wiesz co nie raz miewam takie mysli…..ale slowo mama wypowiedziane przez mego syncia leczy kazda rane na mojim serduchu….
Przeczytałam Twój tekst i muszę przyznać, ze podziwiam Cię za odwagę jaką masz aby o Tym pisać. Ja w młodości też mieałam myśli samobójcze ale nigdy nikomu się nie przyznałam. Czasami. gdy mam bardzo złe dni nachodzą mnie ciemne myśli ale wiem, że mam dla kogo żyć- moi trzej mężczyźni
Warto przepracować sobie przeszłość, to żaden wstyd :) zobacz ile osób było na takim zakręcie życia, gdzie nie koniecznie potrafiły same iść do przodu
https://mamterapeute.pl/
Dużo wydarzeń ukształtowało nasze życie. Gdyby moja mama żyła to ja na pewno nie byłabym teraz żoną i matką, bo nie dostałabym kopa od życia i nie szukałabym stabilizacji. Nie wiem co bym robiła, ale wiem co robię teraz i dobrze mi z tym. Wiem że jesteś silna i cokolwiek byś nie zrobiła, dasz rade.
Jesteś Wielka … I uważam że gdybyś miała pomóc tym co napisałaś chociaż jednej osobie to warto. Według mnie trzeba mieć bardzo dużo odwagi żeby przyznać się do takich rzeczy. I wiesz co ? coraz bardziej chciałabym Cię poznać bo jesteś niesamowita :D (swoją drogą nie mieszkam aż tak baaardzo daleko ;) )z dnia na dzień lubię Cię coraz bardziej za Twoją szczerość .
I też 8 marca będzie okazja :D
wiesz kochana jako Młoda dziewczyna bardzo młoda …. mieszkająca już z przyszłym mężem mialam taka próbe…. z tabletkami zwyczajnie kłopoty z przeszłości i problemy nie dały mi życ…. nikt o tym nie wie prucz moich rodziców i tesciow ale dalam sobie rade przetrawilam to a nasz zwiazek stal sie silniejszy…. mimo to nigdy z nikim o tym nie rozmawiam i staram sie wymazac….
Myślę, że tym tekstem pomożesz wielu osobom z podobnymi problemami… Podziwiam taką szczerość, gdyż ja sama tka nie potrafię. Jestem zamknięta w sobie. Wciąż skrywam w sobie wiele tajemnic i żalu. Nie potrafiłabym na blogu aż tka się otworzyć, a może to błąd, bo to pomaga żyć bez balastu przeszłości…
Myslałam,ze to słowa wyrwyane z jakies książki… ale teraz wiem,ze nie. Kiedyś tez czytałam tą ksiazkę-byłam w sumie bestsellerem.. na szczęscie takich problemow nie miałam i cieszę się,ze Ty z nich wyszłaś, że w jakimś stopniu (w sumie najwiekszym) Kubus ci w tym pomógł…mysli samobójczych nie miałam ale wiem,ze po dzieciach odchorowałam swoją depresję…Poradziłam sobie ze wsparciem rodziny i męża który nie zamiatał wszystkiego pod dywan…był przy mnie, tłumaczył… Nie wiedziałam jak moze wyglądac depresja i przeciez zaraz po porodzie jej się nie nabawiłam…w sumie jakies 2 lata temu się ukazała…teraz jest wszystko dobrze ale pamiętam te dni w strachu,ze nie dam rady,telepoczące serce, uczucia gorąca zimna na zmiane…ehhh ale Pozytywne myslenie też robi swoje!
Jestes młoda kobietka a piszesz tak mądrze :)
jestem z tobą! <3
wielki szacunek za odwagę, szkoda że tak niewiele osób pisze tak szczerze. na górze dla każdego z nasz jest zapisany jakiś plam widocznie tak musiało być żebyś była teraz tym kim jesteś i miała Kubusia.
Czarne myśli bywają czasami ale córa zawsze sprowadza mnie na ziemię.
Jedno co powiem WIELKI SZACUN :) Dziewczyno jesteś niesamowita:)
Ujęłaś mnie tym co napisałaś i jak napisałaś. Uważam , ze mimo młodego wieku jesteś bardzo mądrą kobietą. Wiele przeszłaś. I podziwiam cie za to, że teraz jesteś taka jaka jesteś. Silna, mądra. I jesteś mamą. Najlepszą mamą dla Kuby.
Jak większość chylę czoła za przyznanie sie. Niewiele osób ma ku temu odwagę.
Jednocześnie przykro mi, ze taka sytuacja miała miejsce w twoim życiu.
Aż chciało by sie napisać że nie ma tak naprawdę tego złego co by na dobre nie wyszło. Masz Kubusia i niech będzie twoim małym Aniolkiem Stróżem.
Brawo. Za odwagę, bo temat niezwykle osobisty, za szczerość, siłę. I pozytywny przekaz. Warto żyć. Warto o życie walczyć. Dzięki.
Dziękuję ci za ten tekst. Płakałam czytając i podziwiam z każdym postem coraz bardziej :) miło wiedzieć że ktoś pomimo wszystko chce swoim życiem pomagać innym :)
Jeszcze bardziej Cię podziwiam :*
Jesteś po prostu niesamowita. Chciałabym umieć tak się otworzyć, wyrzucić to wszystko z siebie. Jednak nie potrafię, wciąż udaję o wiele silniejszą niż jestem naprawdę.
Podziwiam Cię, jesteś silna. Trzymaj się
Mnie jakoś to nie ruszyło…może dlatego,że sama mialam takie ”akcje”. U mnie problem jednak wyszedl po wielu latach, kiedy zwierzylam sie mojemu męzowi. I teraz tego żałuje bo przy kazdej awanturze on mi to wypomina:”idzi, idz, nażryj sie prochów”…I tak to wygląda. Tylko teraz kiedy jestem matką..na przekór bym tego NIE zrobila:P
wybacz ale nie doczytalam do konca…
mysle ze kiedys wroce do tego posta i go przeczytam calego, ale nie teraz nie dzis nie jutro…
przepraszam
Mimo że od śmierci K… mineło już 3 tygodnie i jeden dzień , płakałam jak czytałam :( .
Karolina , jesteś wielka :) .
A ja jakaś dziwna jestem bo ja takich akcji nie miałam…może dlatego ciężko mi się wczuć w Twoją skórę w tej sytuacji…Byłam rozwydrzoną nastolatką i to bardzo…alkohol, papierochy (narkotyków nie tknęłam – no może oprócz zapalenia maryśki z dwa razy ale szału nie było)
ale myśli samobójczych nie miałam nigdy…a samookaleczenie się to znałam tylko z gazet i nie wiele na ten temat wiedziałam. Nie wiem od czego to zależało…inne podejście miałam do życia.
Ja tez z tych co mam ślady na rękach po samookaleczeniach. Jako nastolatka miałam podobnie jak ty.