Żyjemy w pośpiechu, kroczymy własnymi ścieżkami. Rzadko oglądamy się na innych, staramy się, aby to nam i naszym najbliższym było wygodnie. Chcielibyśmy mieć wszystkiego jak najwięcej. Staramy się otaczać jak najpiękniejszymi rzeczami, czasem dążymy do celu po trupach. Takie są realia. Taka jest większość z nas, nie da się tego ukryć. Robimy złe rzeczy, z premedytacją. Mówimy źle o innych, życząc im tego, co najgorsze. I wszystko jest w porządku do momentu, w którym nie pali nam się grunt pod nogami.
W sytuacji, w której jest nam źle, grozi nam jakieś niebezpieczeństwo- przypominamy sobie, że przecież na górze jest ktoś, do kogo możemy się pomodlić o to, by było lepiej. Na co dzień nie modlimy się, nie odwiedzamy kościoła. Nie mamy czasu, nie mamy ochoty, lub po prostu nam się nie chce.
Gdy byłam mała śpiewałam w chórku kościelnym. Na własnej Komunii śpiewałam psalm. Kiedyś, to było coś. Ogromne wyróżnienie. Pamiętam, jacy dumni byli moi rodzice. Co tydzień biegałam na Mszę, co sobotę na próbę. Śpiewałam też w domu, przy każdej okazji. W szafie z zabawkami zrobiłam sobie kiedyś szopkę, własnej roboty. Malutka lalka w łóżeczku okryta chusteczkami higienicznymi, była małym Jezusem. I byłam cholernie dumna z tej szopki. Cieszyło mnie, że mam Boga u siebie. Miałam zeszyt, w którym spisywałam wszystkie modlitwy. Nieważne, że miałam też książeczkę. Prowadzałam do kościoła za rękę młodszego brata.
Lata mijały, a wraz z nimi odstawałam od kościoła co raz bardziej. Chociaż może nie tyle od kościoła, co odwróciłam się od Boga. Jak burzliwe było moje nastolenie życie już kiedyś pisałam. Nie było w nim Boga. Nie było w nim dla niego miejsca, nie chciałam go znaleźć. Nie widziałam sensu w modlitwie, o uczestnictwie w Mszy już nie wspominając.
Jak dziś pamiętam dzień poprzedzający zapowiadany koniec świata w grudniu 2012 roku. Nie wierzyłam w to, ale gdzieś podświadomie bardzo bałam się tego dnia. Okropnie się bałam. Zasypiałam tuląc Kubę i modląc się o to, by nie wydarzyło się nic złego. Wstałam jeszcze przed świtem i rano biegłam z Magdą i jej siotrą na poranną Mszę. Modliłam się, by koniec nie nadszedł. I nie nadszedł, choć wiem, że to tak naprawdę nie była zasługa mojej modlitwy, a braku końca świata nie uważam za cud. On i tak nadejdzie, nie dziś, nie jutro, ale nadejdzie. Nikt nie zna daty.
Od tamtego dnia zaczęłam regularnie chodzić do kościoła. Chodziłam na Msze, do spowiedzi, do Komunii. Wstawałam przed siódmą rano, kiedy Kuba jeszcze słodko spał i pędziłam na ósmą do kościoła. Nieważne, że śnieg, nieważne, że mróz. Z perspektywy czasu widzę, że właśnie wtedy moje życie było pod jakimś kątem lepsze. Że czułam się bardziej szczęśliwa, w sferze duchowej. Wypełniał mnie jakiś wewnętrzny spokój, mimo tego, że tak naprawdę nie było różowo. Ale co z tego, skoro jeszcze przed wakacjami skusił mnie ten stwór z rogami i ogonem i przestałam chodzić do kościoła?
Ostatni raz w kościele byłam razem z Kubą w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Od tamtej pory nie przekroczyłam kościelnych drzwi. Sama nie wiem dlaczego. Chociaż wiem, tylko wstyd się przyznać. Za wszystkim stoi moje lenistwo, nic więcej. Modlę się codziennie, przed snem. Zdarza mi się w myślach prowadzić monologi do Boga w ciągu dnia. Gdzieś wewnętrznie znów uznałam, że chodzenie do kościoła nie jest mi do szczęścia potrzebne, że Bóg jest wszędzie.
Pisząc ten post nie mam na celu prowokacji w temacie samego kościoła. Każdy ma na jego temat własne zdanie i niech tak zostanie. Uważam jednak, że do kościoła nie chodzi się dla księży, tylko dla Boga. I nad tym się zastanawiam. Co znów musi mi grozić, bym odwiedziła w nim Boga? Bym znalazła godzinę czasu w ciągu całego tygodnia, by pójść do kościoła? Robię sobie wymówki, a to, że nie mam z kim Kuby zostawić, bo rodzice w pracy, a przecież nie będę wstała o szóstej rano, by zdążyć na poranną Mszę. A przecież z Kubą to taka za przeproszeniem do dupy robota, bo w kościele nie jest grzeczny i właściwie nic nie mam z tej Mszy. A to za zimno, a to boli głowa, a to ubrać się nie ma w co. Wymówek jest mnóstwo, a prawdziwą jest tylko jedna- moje lenistwo.
Ktoś może powiedzieć, że Boga nie ma. Dobrze, nie wszyscy muszą wierzyć, mamy wolną wolę i nie zamierzam nikogo nakłaniać do wiary. Ktoś inny może powiedzieć, że Bóg jest zły, bo pozwala na panowanie zła na świecie. A czy to zło nie jest wyłącznie naszą zasługą? Naszą- ludzi? Mamy wolną wolę, wolność umysłu i jeśli ktoś postanowi zostać gwałcicielem, to Bóg nie jest w stani odwieźć go od tego pomysłu, dopóki dana osoba sama tego nie zechce. Owszem, Bóg nas doświadcza. Czasami bardzo boleśnie. Czasami tak okrutnie, że sama nie rozumiem, co zrobiłam źle, że spotyka mnie taka kara. Ale czy te wszystkie złe doświadczenia, powinniśmy odbierać jako karę? Może Bóg chce dać nam jakąś lekcję? Może chce, abyśmy stanęli na chwilę i zastanowili się, czy idziemy dobrą drogą? Może chce otworzyć nam oczy i pokazać, gdzie tak naprawdę w danym momencie się znajdujemy? Może chce dać nam ostatnią szansę na zawrócenie ze złego toru?
Co sobotę mówię sobie, że pójdę do kościoła, że sie zmobilizuję, pójdę i koniec kropka. Mówię sobie, że nic mi w tym nie przeszkodzi. Obiecuję to sobie, obiecuję to Bogu. Oszukuję nas oboje. Wiem, że robię źle, wiem, że czas to zmienić. Wiem, że za chwilę mogę znaleźć się w takiej sytuacji, że Bóg nie zechce mi już pomóc. Jemu też może się wtedy nie chcieć.
Tak szczerze to o wiele lepiej czuję się gdy nie chodzę do kościoła. Od kiedy poszłam na studia nie mam nad sobą wierzących rodziców i wiem, że żyję w zgodzie ze sobą. Nie wierzę i nie chodzę do kościoła. Nie tylko nie wierzę w to, że jest ktoś na górze, ale również pałam niechęcią do wszelkich księży plujących jadem albo co gorsza redaktora Terlikowskiego. Kościół nie akceptuje mnie jako homoseksualistki, więc nie będę się do niego pchać.
Jeśli nie wierzysz w Boga, to trudno, abyś chodziła do kościoła. ;)
Kościół sam w sobie nie toleruje wielu rzeczy. Nie toleruje homoseksualistów, nie toleruje związków partnerskich, nie toleruje rozwodów. A w tym przypadku akurat sądzę, że czasem niepotrzebnie. Myślę, że mimo wszystko Bóg kocha wszystkich. Ciebie zapewne też. :)
P.S. Za cholerę nie wiem, kim jest ten Terlikowski!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ja wierzę w Boga,ale nie chodzę do kościoła,nie wiem dlaczego,bo zawsze tam chodzić lubiłam,może dlatego że coraz mniej księży jest z powołania,każdy z nich nastawiony jest raczej na kasę i wygodne życie.Znam kilku,którzy są takimi księżmi z powołania,ale takich jest garstka-która coraz bardziej się wykrusza.Mój facet jest ateistą,może też dlatego zaniedbałam chodzenie do kościoła,ale nie zgadzam się z nim i tak w wielu kwestiach,ja wierzę w Boga,wierzyć będę.Wiem,że wielu ludzi takich jak my,wierzących niepraktykujących uważa za niewierzących,bo jak można wierzyć w Boga i nie chodzić do kościoła?Ale ja mam na ten temat swoje zdanie,Jezus w końcu też nie chodził w drogich szatach,nie siedział w ciepłym kościele tylko nauczał ludzi wszędzie,wiara jest wszędzie,nie tylko w kościele.Ile jest katolików,którzy co niedzielę na mszę św. lecą,a jak tylko wyjdą z kościoła to zaczynają grzeszyć.Nie na tym to polega,i może oni myślą że są lepsi od nas,ale kiedyś to tylko Bóg osądzi.
jestem podobnego zdania mało teraz prawdziwych księzy z powołania sama takze nie chodze do kościoła …..a stało się to od momentu śmierci naszego najlepszego księdza w parafi był to naprawde dobry człowiek ,ktory starała się kazdemu pomoc bezinteresownie…..a inni tylko kasa….
I bardzo denerwuje mnie też jedna rzecz,bo czy chodzenie do kościoła z obowiązku,w każdą niedzielę to jeszcze wiara w Boga? Ja idę jak czuję taką potrzebę.Nie będę się zmuszać i chodzić co tydzień,bo traktuję to wtedy jak obowiązek,jestem do tego zmuszona.Spowiedź – dlaczego ksiądz,zwykły człowiek daje nam przebaczenie?Czyli,wystarczy że złodziej,albo co gorsza pedofil wyspowiada się i już?Ma to wszystko już przebaczone?Odmówi kilka zdrowasiek,i koniec?Czy to wystarczy?Może iść spokojnie do domu? Nie chodzę do spowiedzi,spowiadam się sama,samemu Bogu,staram się nie grzeszyć,choć przecież grzeszę bo nie chodzę do Kościoła.Lubię słuchać kazań,ale i tak większość wychodząc z kościoła o nich zapomina,kazanie o miłowaniu bliźniego swego? A na drugi dzień,ten sam człowiek który tego kazania słuchał,bije swoją żonę.Po co chodzić do kościoła,skoro większość traktuje to tylko jako obowiązek,bo co ludzie powiedzą jak nie pójdę?Bo nie pójdę po śmierci do nieba?Mogę grzeszyć,ale wystarczy że pójde do Kościoła,i już mam zapewnione miejsce w niebie? Tak większość myśli,to co wynosi z kościoła,rzadko kto przedkłada w życiu codziennym.
“o traktuję to wtedy jak obowiązek”- To chyba mój problem….
Racja jak trwoga to do Boga, u mnie się to sprawdza… cala ciaze chodzilam do Kosciola co niedziele nie wazne czy czulam sie dobrze czy nie czy mialam szkole czy nie zawsze wybralam taka Msze zeby isc-modlilam sie o zdrowie dla mojego przyszlego dziecka, kiedys tez mialam ogromna prosbe do Boga i przez dlugi okres czasu chodzilam co niedziela do Kosciola modlilam sie przyjmowalam Komunie a jak sprelnila sie prosba to jakos zaprzestalam… wierze w Boga, ale dzisiejsze podejscie ksiezy troche mnie odpycha od kosciola ale nie od Boga, i tak samo jak Ty wybieram sie co tydzien iwybrac sie nie moge… jak mieszkalam w miescie bylo latwo bo mialam wiel Mszy i czesto chodzialm popoludniu, teraz mieszkajac na wsi sa raptem dwie Msze o swicie i pozniej po 12 i zawsze tegodziny jakos mi nie pasuja:/ ale mysle ze samo chodzenie do Kosciola nic nie zmieni uwazam ze jesli ktos wierzy w Boga to moze sie modlic wszedzie…Lena
Zgadzam się z Tobą! :)
Aja nie zgadzam się wcale z twierdzeniem, że jak trwoga to do Boga. Nie każdy tak ma. Ja mimo, że byłam wychowywana w rodzinie wierzącej, gdy tylko zaczęłam sama za siebie odpowiadać przestałam wierzyć. Przestałam wierzyć w kościół, wręcz mam awersję do niego. Czy wierzę w boga? Nie wiem, myślę, że być może jest ktoś, kto nad nami czuwa, ktoś kto nas stworzył, ale również może tak naprawdę nikogo nie być, a wszystko jest dziełem przypadku – nie mnie to osądzać.
Jednak jest tyle religii na świecie i tyle bóstw, dlaczego to akurat ten katolicki jest jedyny prawdziwy? Dlaczego nie bóg innego wyznania?
Ja będąc z Cali w szpitalu, kiedy nie było wiadomo, czy przeżyje, czy nie, wcale się nie modliłam, ani razu. Nie przyjęłam księdza na chrzest, ani na modlitwę, dlatego właśnie nie zgadzam się z twierdzeniem, że jak trwoga to do boga – u mnie tak nie było.
I irytowały mnie strasznie stwierdzenia ludzi, szczególnie babci mojej, że Calineczka jest chora dlatego, że jej nie ochrzciliśmy, gówno prawda – leżały z nami w szpitalu dzieci ochrzczone i nie ochrzczone, więc co mieli powiedzieć rodzice tych drugich? Dlaczego ich dziecko jest chore i umiera? Bo bóg utwierdza ich w wierze? No każde tłumaczenie jest dobre, ale do mnie nie przemawia…
Pozdrawiam. ;)
Hehe, akurat o tym samym pomyślałam, co Twoja babcia, kiedy czytałam Twój komentarz. ;)
Ja się nie wypowiem na ten temat bo drugiego posta bys tu w komentarzu miała. Jestem Henoteistką. Tyle w temacie :D
Pisz!
Zaśpiewałabym ‘Mam tak samo jak Ty…’ Kiedyś Oaza, śpiewy, chóry, schole… A dziś każda wymówka dobra żeby nie iść. Wierzę w Boga. Wierzę że tylko On mnie ocali i uratuje przed tym, co po życiu ziemskim. Ale wiem że nie jestem wobec Niego fair. I strasznie się tego wstydzę.
Ja też. :(
Ja staram się żyć z Bogiem na codzień nie tylko gdy mam problem. Przyznam, że nie jest to łatwe bo tak naprawdę nasza wiara nie jest łatwa, ale chciałabym, żeby moje dzieci miały zaszczepione wartości naszej religii- szczególnie, że większość z nich jest też uniwersalna i etyczna tak po prostu. Szacunek i wzajemne dobro to fajna sprawa, niestety nie każdemu się chce.
Nie przemawiają do mnie argumenty typu: Nie chodzę do Kościoła przez księży, bo to mniej więcej tak jak : Nie mam dzieci, bo te sąsiadki są niegrzeczne.
Przecież my do Kościoła jak słusznie zauważyłaś nie dla księdza idziemy, i kościołów tyle, że nawet jak pod nosem niefajny ksiądź jak chcesz to fajnego znajdziesz. Ja z Krakowa wróciłam do małej miejscowości i znalazłam taki Kościół i taką Mszę na której jestem z małą, bo to msza dla dzieci. Wszyscy przychodzą z dziećmi nikt sie nie denerwuje jak rozrabiają, kazania sa właśnie dla dzieci ( choś i dorośli korzystają) jest wesoło. Chodzimy też na inne Msze gdzie nie ma udogodnień dla dzieci czasem z małą czasem bez ale nigdy nie poczułam, że jestem tam niechciana, nawet gdy ktoś krzywo patrzy, bo ja nie do niego przyszlam.
Dla mnie wiara to mocny fundament szczególnie, gdy wątpię w ludzi, bo gdyby nie to stwierdziłabym, że świat jest z gruntu zły a życie jest bez sensu.
Mnie właśnie ten Kościół, a nie Bóg nie przekonuje. Tym bardziej teraz, kiedy księża tak trochę z tego piedestału, na którym kiedyś stali spadli i zaczęły wychodzić na jaw ich wszystkie przywary (lekko powiedziane). Myślę, że Bóg jest wszędzie i i niekoniecznie taki jak Kościół katolicki go przestawia ( w końcu cała ta historia została przecież dawno temu wymyślona przez ludzi).
Ale kościół jako budynek czy “instytucja” czy Kościół jako ludzie, wspólnota osób wierzących?
Zapominamy, że księża to też ludzie, którzy mają swoje doświadczenia, cele, ambicje. Są wśród nich cwaniacy, którzy myślą, że znaleźli ładną posadkę. Są wśród nich ludzie “podstawieni”, przysłowiowe wilki w owczej skurze. A wiele rozdmuchanych afer to czysta prowokacja bądź paszkwil. Czasem warto bardziej zgłębić temat.
Zastanawia mnie też ta historia dawno wymyślona. Czy mogę prosić o pogłębienie myśli?
Raczej Kościół jako instytucja. Nie czuję, że te rytuały jak msza święta czy spowiedź coś mogą wnieść, przeciwnie mam wrażenie że część ludzi traktuje je na zasadzie – bo trzeba – iść w niedzielę do kościoła a w Wielkanoc do spowiedzi, ale nie pamiętają słowa z kazania i jest to po prostu odbębnianie. Księża są tylko ludźmi to prawda.
Co do historii to nie od dziś wiadomo że religia chrześcijańska czerpała pełnymi garściami z innych religii czy mitologii. Nie zgłębiałam się nigdy w ten temat ale to co miałam okazję czytać troszkę mi dało do myślenia.
Chciałam napisać, że temat trudny do przedyskutowania. Ale im dłużej się nad tym zastanawiam to sama nie wiem. Fakt jak trwoga to do Boga, czy to osoba praktykująca czy nie. A później zapominamy… Albo nie chcemy pamiętać. Gdy przyjdzie potrzeba to znów złożymy ręce. Spełni się – wyśmienicie. Nie spełni – obrażamy się, mamy w nosie, jak nie to nie. Czasem nie dostrzegamy, że może to się spełniło tylko w inny sposób.
Jako osoba wierząca wiem, że moja wiara jest wciąż za mała. Że wciąż niewystarczająco kocham Boga. Bo wiara to nic innego jak miłość – do Boga, a poprzez Niego do otaczającego nas świata.
Smutny jest fakt, że zachowanie księży odpycha ludzi od chodzenia do kościoła, ale prawda jest taka, że jeszcze wiele osób może się przez to zniechęcić. Choć i tu można by się pokusić o pytanie czy w ogóle prosiliśmy Boga o dobrego kapłana na naszej drodze, który swoim zachowaniem przyciągałby nas do tego kościoła?
Zastanawiam się nad słowami, że chodzenie do kościoła nic nie zmieni. Jeżeli sami nie będziemy chcieli zmian to owszem. Sama modlitwa nie zastąpi Mszy Świętej i Eucharystii przede wszystkim. To tak jakby chcieć zastąpić odwiedziny znajomych czy rodziny tylko i wyłącznie rozmową przez telefon czy internet. Nie musimy się nawet ruszać z domu. Ale czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tylko i wyłącznie takie relacje? Przecież zgodnie z wiarą Bóg obecny jest w każdym kościele i jest to niejako Jego dom, więc chyba warto wpaść z wizytą? Nawet jeśli dozorca nienajlepszy.
Świetnie ujęłaś temat w ostatnim akapicie! :) Zgadzam sięz Tobą!
Przeczytałam dwa razy. Zupełnie nie identyfikuję się z pierwszym akapitem. Z następnymi tez nie. Ale to jest bardzo ciekawe, co napisałaś. Bardzo mnie na przykład ciekawi, czy to co jest w pierwszym akapicie, w pewnym sensie nie wynika z opierania swojego systemu wartości właśnie na religii. System wartości zbudowany niezależnie od niej, wydaje się być w związku z tym bardziej stabilny. Judymem mi tu zapachniało, ale te wnioski same jakoś mi takie przychodzą. Bardzo ciekawy tekst. Dzięki za niego. ;)
Judymem? :O
Dla mnie niedziela nie jest niedzielą jak nie pójdę do kościoła. Zaciągam dzieci i męża ze sobą. Dlaczego? Choć oni się opierają? A dlatego, że wtedy wiem, ze jest niedziela. Albo w święta różne też ciągnę rodzinke na mszę. Owszem, zdarzają się takie niedziele, że nam się nie chce iść do kościoła na mszę, lub jesteśmy chorzy, czy gdzieś wyjechaliśmy i w nowej miejscowości już nie idziemy na mszę. Ale jako dziecko chodziłam często do kościoła i staram się to dalej robić. Nie dla kogoś – ale dla siebie.
Szczerze Ci zazdroszczę podejścia! :)
Wierzyc w Boga i nie chodzic do kościoła i nie postępować według 10 przykazań to tak jak nazywać sie wegetarianinem a wcinać mięso.Taka jest prawda.
Gówno prawda. :)
Jestem wierząca, do kościoła staramy się chodzić cała trójką(mąż ja i córcia) chodź różnie t bywa przeważnie lenistwo bierze górę, ale jest jeden tydzień w roku kiedy poświęcam na totalną modlitwę jest to pielgrzymka na jasną górę, chodzę co roku i to jest ten czas gdy ładuję akumulatory i oddaje się modlitwie. Rodzice bardzo wierzący, pilnowali bym chodziła do kościoła chodź kombinowało się żeby nie iść, na pielgrzymkę nigdy mnie nie namawiali, sama chciałam i oczywistym dla mnie było iść nawet z 3miesięczną córką. Kościół niestety “odpycha” nas księżmi którym brak powołania i zaangażowania. Wierzę i będe wierzyć, w domu czy w kościele, codzienna modlitwa (monolog) chociażby krótka zawsze będzie.
Oby było więcej księży z powołaniem! U nas był ksiądz który organizował dyskoteki ze spowiedzią, z księżmi i został przeniesiony bo robił za wiele “szumu”. A takich księży potrzeba .
Zazdroszczę!
Myślę sobie, że skoro gdzieś w środku bijesz się z takimi myślami iść, czy nie iść do kościoła, to może jest to dobry znak:) Każdy ma inny sposób na dojście do Boga i takie wątpliwości to normalny etap, bo może w końcu będziesz tym stanem tak wkurzona, że będziesz musiała się na coś zdecydować – przynajmniej jak tak miałam:)
Też przez baardzo długi czas czułam się rozrywana między chęcią bycia w kościele, a “tymi złymi księżmi”, wymówkami, że skoro Bóg jest wszędzie to po co tam chodzić itp. Teraz na szczęście nie mam problemu z uczestniczeniem we mszy, spowiedzi i komunii, ale dojście do tego stanu trochę u mnie trwało. No i rogaty miał w tym swój ogromny udział, więc trzeba zdecydowanie kopnąć go w cztery litery, jeśli coś ma się zmienić. A Bog Ci zechce pomóc, zawsze. Taki jego urok:) Powodzenia
Nie dziękuję. ;) Pozdrawiam.
Raz jeden poprosiłam ,Boga o pomoc 9 lat temu !!! I prosic wiecej nie mam zamiaru. W najwazniejszej chwili , nie pomógł mi, zabrał cząstke mnie!!!
Może chciał Cię czegoś nauczyć…?
Wierzę, staram się być dobrym człowiekiem, ale przeżywam aktualnie ogromny kryzys w kwestii kościoła jako instytucji. To, co nam zafundowano podczas nauk przedmałżeńskich, ślubu, chrzcin, ksiądz, który przychodząc na kolędę mówi mi, żebym nie cieszyła się z ciąży, bo jeszcze nie wiadomo, czy nie poronię, ksiądz w innym mieście, który informuje, że nie pochowa taty mojego męża, jeśli nie dostanie od razu pieniędzy i nie poczeka nawet kilku dni, afery pedofilskie… Po prostu nie potrafię pogodzić się z tym, jak kościół daleko odszedł od tego, co istotne, skupiając się na kwestiach materialnych. Nie potrafię…
Kościół jako instytucja też co raz mniej mi się podoba. Podejrzewam, że Bogu również. ;)
jak pieknie napisane…
mam podobnie w niedziele pojde do kosciola, a gdzy przychodzi ta niedziela to juz zapominam o tym by tam pojsc, albo przypomina mi sie wieczorem jak juz nie ma zadnej maszy….
Oooo tak i wtedy tylko głupie “ups”…
Coś w tym jest co napisałaś, mam w sumie podobnie
;)
Jak bylam mała to tak jak ty uczestniczyłam w scholi / oazie…teraz na kosciół czasu brak (w niedziele w koncu wolne) plus z moim 10mc małolatem sobie tego trochę nie wyobrażam. Chodze na swieta, wazne okazje…ale jak chce z nim porozmawiac to moge to robic wszedzie…sama instytucja kosciola robi sie dla mnie troche jak sekta ;/ no i te wydatki ktore robia np na swiatynie opatrznosci ;/
Ja wierzę w Boga. W takiej wierze zostałam wychowana,pielęgnuję chrześcijańskie tradycje,obchodzę święta,sakramenty do tej pory wszystkie mam za sobą (łącznie ze ślubem i chrztem córki)….
ale wiesz co? nie wierzę w kościół, a może bardziej nie wierzę w księży !!! bo to co się dzieje w Polsce przechodzi ludzkie pojęcie. Księża sobie ustalają cenniki (z kwotami z kosmosu) za śluby, chrzciny, mają listę darów komunijnych – a przecież sakramentów powinni udzielać za darmo ! od tego są, jak d**pa od srania. a jak słyszę, że w tym kościele 1500zł za ślub się płaci, a chrzciny kosztują 600zł, a od rodziców dzieci komunijnych w tym roku życzą sobie nowe ławki do kościoła to mi się nóż w kieszeni otwiera !
nie wiem jak u Ciebie w mieście, ale w moich okolicach niektórzy księża mają dzieci, budują im domy ! inni mają niesamowite fury, wypasione telefony i wożą się codziennie z inną laską. imprezują, piją, grzeszą, albo co gorsza mają zapędy pedofilskie ! a ja mam potem iść do takiego księdza na mszę czy do spowiedzi i słuchać jak mnie nawraca, umoralnia i łaskawie “odpuszcza mi moje grzechy” ?
Wg mnie u nas powinno być jak w USA. Pastor ma żonę, dzieci, a bycie pastorem to jego praca, za którą powinien dostać wypłatę.
Ja uważam ze Boga nie ma ze jest to wszystko gadanie mega bzdur dosyć mam ja tej religii mało ze w życiu jest cieżko to jeszcze to słuchanie tych tfu no głupot o dupie marynie nakazy zakazy czasami to ja sie zastanawiam czy takie zwierzeta dzikie to nie maja lepiej tylko ja mam takie gowniane życie co a inni tacy świeci cały tydzień w dupie kościółek a potem do Bozi co niedziela biegamy bo to taka gowniana tradycja która sobie tyłek podetrzec można co?.wierzący tez mi kurde świeci do nieba niech po zdechnieciu pójdą co?.
Nie pogięło Cię przypadkiem? ;)
No fakt może to i trochę za ostro tu napisem no