Kubuś skończył dzisiaj siedemnaście miesięcy. Czas leci tak szybko. Niedawno świętowaliśmy jego pierwsze urodziny, a od tego dnia minęło już pięć miesięcy. Z każdym dniem poznajemy się wzajemnie, uczymy czegoś nowego.
Co jeszcze można powiedzieć o miłości?
Zaspany buja się na huśtawce, ja co chwilę podchodzę do niego wsadzić mu do buźki kawałek śniadaniowej bułki z ogórkiem, oraz by obetrzeć mu nosek od kataru. Jego oczy malutkie, zaszklone. Buźka wymęczona, chora. Rączki i nóżki takie malutkie. Co chwilę podchodzę jeszcze z piciem, męczy go kaszel. Nie mogę znaleźć chusteczki, więc wycieram jego katar w rękaw swojego swetra, przecież się wypierze…
Mierzę mu temperaturę, kolejny raz wysoka. Widzę jak cierpi. Modlę się do Boga, by zabrał ten ból od niego i przelał go na mnie, nawet ze zdwojoną siłą, poczwórną. Byleby Kuba nie cierpiał. Niestety, tym razem i modlitwa nie działa. Sadzam go na łóżku, przynoszę pieluszkę, oliwkę i czopek. Widzi co niosę, wie po co, płacze. Czopka wsadzam po wielu trudnościach, podstępem. Widzę jak jego buzia czerwienieje, a z oczu płyną kolejne łzy. Przytulam go, wyciera te łzy we mnie. Wiem, że to dla jego dobra.
Siedzimy na podłodze. Budujemy wieżę z klocków. Prawdę mówiąc nie mogę już na nie patrzeć, męczą mnie wszystkie zabawki. Kuba złożył kilka klocków w całość, co z dumą mi pokazuje i uśmiecha się od ucha do ucha. Jego oczy błyszczą. Przysuwa się do mnie, daje mi klocki do ręki. Teraz moja kolej.
Siadam do maszyny, szyję to co zrodziło się aktualnie w mojej głowie. Kuba co chwilę przychodzi poprzeszkadzać, mniej lub bardziej skutecznie. Bolą mnie oczy- materiał strasznie rażący, palce w czerwone kropki od szpilek. Nie marudzę.
Kuba siedzi na kanapie. Wydawać by się mogło, że mam chwilę dla siebie. Włączam komputer, sprawdzam pocztę. Jest wiadomość, na którą tak długo czekałam. Muszę szybko na nią odpisać. I w tym momencie przychodzi On. Ciągnie za rękaw, marudzi, chce wspiąć się na moje kolana. Próbuję zwrócić jego uwagę czymś innym, bezskutecznie. Chce mleko. Tu i teraz. Wygrywa.
Jemy obiad. Dziś nasza ulubiona zupa, pomidorowa. Jemy ją razem, Kuba siedzi na moich kolanach. Nieważne, że połowa zupy ląduje na moich spodniach, które przed chwilą ubrałam, bo po obiedzie muszę wyjść do apteki. Druga część na jego koszulce, a przecież za chwilę przychodzi pielęgniarka. Złoszczę się i psioczę w myślach, a jego całuję w czoło.
Dzwonek do drzwi. Pielęgniarka. Kuba zobaczywszy ją cały się już trzęsie i zanosi się płaczem. Kiedy siada na fotelu i przygotowuje zastrzyk, Kuba jest już na moich kolanach. Płacze, krzyczy “nie nie nie”, wtula się, próbuje ukryć. Pęka mi serce, mam ochotę płakać razem z nim. Wiem, że to dla jego dobra. Przecież wszystkie syropy wypluwa, lub nimi wymiotuje. Zastrzyki to jedyne rozwiązanie. Ukłucie. Kuba wtula się mocniej, sztywnieje z żalu i złości. Trzymam go z całych sił. Jego głowa i ręce oplatają moje ramiona. Trzymam w rękach cały mój świat.
Siedzimy na kanapie, Kuba w rękach ma znienawidzony kiedyś krem do twarzy. Teraz to jeden z jego ulubieńców. Odkąd nauczył się sam go otwierać są prawie nierozłączni. Wyciska trochę na palec i smaruje moją buzię. Tak delikatnie, powoli. Potem woła moją mamę, by zobaczyła, jak mnie posmarował.
Wieczór. Temperatura znów wysoka. Kuba jest cały rozpalony. Kładziemy się do łóżka. Dziś bez wygłupów. Leży tak jak go położyłam i patrzy na mnie oczami pełnymi bólu. Podałam czopek. Przecierałam mu głowę zimną ścierką. Nie mogę zrobić nic więcej. Po prostu jestem. Wiem, że dla niego to wiele. Wtula się we mnie, pije mleko, głaszczę go po głowie. Zasypia. Kilka minut później zasypiam i ja.
W nocy oboje budzimy się kilka razy. Naprzemiennie, przez co prawie nie śpię. Jego płacz, moje zmęczenie. Modlitwa o sen.
Jest przed ósmą, dzwoni budzik. Kuba jeszcze śpi, muszę wstać wyłączyć telefon. Zaraz będzie pielęgniarka. Czuję się wykończona. Najchętniej pospałabym jeszcze dwie godziny. Wiem, że Kuba też. Wstaję, biorę go na ręce, przenoszę do drugiego pokoju. Pozwalam mu jeszcze kilka minut pospać w swoim uścisku.
Myślę, że tu właśnie jest moje miejsce.
Myślę, że to właśnie jest miłość.
Bardzo współczujemy choroby-znakomicie zdaje sobie sprawę jak to wszystko wtedy wygląda i jaki człowiek a przede wszystkim dziecko jest przemęczony…U nas tez choroba-znowu. Zdrowia ! Tak-to jest właśnie miłość :)
Dzięki! :*
Matczyna miłość jest najsilniejszą miłością na świecie. Bezwarunkową. Pzychodzi sama,lec nigdy nie odchodzi.
Zastrzyki, nam ten ból w sercu ,gdy w rękach trzymasz cały swój świat,a ono tak cierpi,choć w głębi duszy wiesz,że to dla jego dobra… dlatego gdy to czytałam miałam zaszklone oczy…
<3
Cudowny wpis. A co do chorego Kubusia, czytając bloga, odnoszę wrażenie, że bardzo często choruje i myślę, że powinnaś pomyśleć może o zmianie pediatry ?
Nie choruje często. Co kilka miesięcy. Nie rozumiem, dlaczego miałabym zmienić pediatrę, skoro z obecnej jestem zadowolona i sama się u niej leczę.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
:>
Oj te choróbska. Dużo zdrówka życzymy.
Przyda się! :)
Piekny wpis cudownej kochającej matki ! Aż łezka mi się zakręciła i to nie jedna
:*
kurcze zdrowiejcie robaczki !!! :***
Dzięki kochana!! :*
kurde, zdrowia dla Kubusia :*
Dziękuję! ;)
Dużo,dużo zdrówka dla Kubusia! :*
Dziękuję! ;)
Zdróweczka życzę dla Kubusia!!! Ciężko patrzeć, jak dziecko cierpi.
Bardzo ciężko, ale powoli jest lepiej!