Wyjazd na zakupy, który miał miejsce jakiś czas temu wiele mi uświadomił. Ludzie z uśmiechem oglądający się za Kubą i miło komentujący jego wygląd również. Najwięcej jednak uświadomił mi sam Kuba, właściwie uświadamia mi coś każdego dnia.
Mogłabym usiąść i płakać, że tak naprawdę jesteśmy sami, we dwoje. Nieważne, że mam cudownych rodziców, którzy są mega wsparciem. Tak naprawdę jesteśmy sami. Mamy tylko siebie. Jeśli jednego z nas zabraknie- drugie nie poradzi sobie bez niego.
Mogłabym marudzić, że pieniędzy mało i nie mogę kupić nam tego, co mi się marzy. Albo, że nie mogę kupić sobie nowych, fajnych ubrań, czy niezbędnych kosmetyków.
Mogłabym narzekać, że nigdzie nie mogę ruszyć się bez Kuby, bo popada w histeryczny płacz i czeka na mnie pod drzwiami dopóki nie wrócę. Że często do łazienki chodzi ze mną, bo wolę to niż płacz pod drzwiami.
Mogłabym pisać o tym, jak bardzo czuję się chwilami samotna i jak wielka ogarnia mnie nienawiść do ludzkości, kiedy pomyślę, że jakiś mężczyzna miałby dzielić z nami życie. A nie daj Bóg wychowywać ze mną Kubę. Tfu! Przecież jakby podniósł na niego głos, to bym zabiła.
Mogłabym mówić o tym, jak bardzo jestem tolerancyjna, gdyż wszystkich nienawidzę tak samo. :)
Mogłabym narzekać na swój los, usiąść w kącie i olać wszystko.
Ale nie będę płakała z żadnego powodu. Fakt, że mogłabym coś zrobić nie oznacza, że muszę to robić. Mimo tego, że chwilami jest u nas naprawdę kiepsko- wiem, że jestem szczęściarą.
Dlaczego?
Dlatego, że mam zdrowe dziecko, które mogą wziąć na ręce i któremu mogę pokazać świat. Dziecko, które całuje mnie i przytula. Komunikuje się ze światem bez żadnych problemów. Biega, śmieje się, płacze… Moje dziecko nie wymaga opieki lekarskiej, ani podawania strasznie drogich leków. Nie myślę o tym na co dzień. Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że Kuba mógłby być chory. Mimo anemii w ciąży, nawet przez myśl mi to nie przeszło. Czułam, że wszystko będzie dobrze i przeczucie mnie nie zawiodło. Dopiero teraz wiem, jakie miałam szczęście.
Teraz, kiedy właściwie co kilka dni usłyszeć można o dramacie rodziców, których maleństwo zmarło z powodu zaniedbania personelu szpitalu, wiem, że trafiłam na cudowną położną, która podtrzymywała mi głowę i podawała wodę do picia. Trzymała mnie za rękę i uspokajała. Teraz wiem, że tak naprawdę nie musiała. Bogu dziękuję za to, że było tak, a nie inaczej. Że trafiłam akurat na tą ekipę lekarzy i pielęgniarek. Za to, że otoczono mnie należytą opieką, co chwilę pytano, czy wszystko w porządku. Wcześniej myślałam, że to po prostu standard, że wszyscy tak mają. Teraz wiem, że nie.
Zastanawiam się ile jeszcze tragedii musi się wydarzyć, zanim ktoś zatrzyma tą serię cierpień?
Ile dzieci musi jeszcze zginąć, zanim ktoś podejmie jakieś decyzje?
Ilu rodzicom zostanie odebrana jeszcze możliwość pokazaniu dziecku świata?
Ilu rodziców w ogóle nie weźmie dziecka na rękę?
Ilu matkom, ilu ojcom pęknie z bólu serce?
Ile dzieci musi jeszcze zginąć, zanim ktoś podejmie jakieś decyzje?
Ilu rodzicom zostanie odebrana jeszcze możliwość pokazaniu dziecku świata?
Ilu rodziców w ogóle nie weźmie dziecka na rękę?
Ilu matkom, ilu ojcom pęknie z bólu serce?
Czasem, kiedy słucham o kolejnym dramacie zastanawiam się, co czują ci rodzice i co zrobiłabym, gdybym teraz straciła Kubę. Nieważne w jaki sposób. Czy poradziłabym sobie ze świadomością, że już nigdy go nie zobaczę? Czy odnalazłabym się w nowej sytuacji? Czy dałabym sobie radę z tym, że z powodu czyjegoś zaniedbania moje dziecko nie żyje? Do kogo miałabym pretensje? Do niej, czy do Boga? Czy dałabym radę patrzeć na puste łóżeczko?
Wiem, że nie. Nie potrafię sobie wyobrazić takiej sytuacji, od razu czuję niewyobrażalny ścisk i ból w gardle. Nie chciałabym być w sytuacji rodziców, którzy tracą dziecko.
I czasem tylko zastanawiam się, którym jest na swój sposób łatwiej? Tym, których dziecko zmarło od razu po porodzie, czy tym, z którymi dziecko spędziło już trochę czasu? Zastanawiam się, czy wolałabym nie spędzić z dzieckiem czasu wiedząc, że umrze i czas ten będzie tylko wspomnieniem? A może wolałabym wykorzystać każdą minutę? Nie wiem. Wiem jednak, że mocno tuliłabym swoje dziecko płacząc panicznie.
Dzięki Bogu nie musiałam się nad tym zastanawiać. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała tego robić. Czasem tylko te myśli nadchodzą, gdy słyszę o kolejnej tragedii…
Dziękuję Bogu za to, że moje dziecko jest w pełni świadome, je, mówi, pije, płacze, śmieje się, porusza, biega, skacze, bawi się. Niestety nie wszystkie dzieci miały tyle szczęścia. Wielu rodziców widzi swoje dzieci przypięte milionami rurek…
Wiem jedno. JESTEM SZCZĘŚCIARĄ. Nieważne, że czeka nas jeszcze operacja wycięcia narośli na podniebieniu Kuby, która zdaniem specjalisty jest zwykłym, niegroźnym brodawczakiem. Czasem myślę o tym, że specjalista też może się pomylić, jest tylko człowiekiem. Wtedy zaczynam się bać. O życie Kuby i jego przyszłość. O to, że coś może pójść nie tak i mogę go… Nie chcę o tym myśleć.
Na co dzień nie myślimy o takich sprawach.
Nie zastanawiamy się nad zdrowiem naszych dzieci.
Są zdrowe to super, fajnie.
Tak przecież powinno być.
Nie zastanawiamy się nad zdrowiem naszych dzieci.
Są zdrowe to super, fajnie.
Tak przecież powinno być.
Jestem szczęściarą i mam największy skarb przy sobie.
A czy Ty zdajesz sobie z tego sprawę?
A czy Ty zdajesz sobie z tego sprawę?
O jesteś jesteś i ja jestem wielką szczęściarą….codziennie na nowo to sobie uświadamiam :)
Szkoda, że niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia….
ale trafiłaś z tym postem… właśnie czytałam o dziewczynce która urodziła się z niedotlenieniem mózgu przez zaniedbanie personelu… leże i wyje bo uświadomiłam sobie ze nie poradziłabym sobie gdyby spotkało to mnie i moja córkę i tak samo jak ty zdałam sobie sprawę z tego ze mam ogromne szczęście ze ona jest zdrowa!
Chyba czytałyśmy o tej samej dziewczynce… :(
coraz bardziej lubie cie czytac
Bardzo mi miło. :)
Karola ja też jestem wielką szczęściarą Znasz historię mojej J. (mogło być różnie)
Pozdrawiam A z Krk ;)
Kochana, znam! Pamiętam! A widzisz, mimo wszystko jest dobrze i oby tak zostało.
:* Ucałuj śliczną J! :)
Do 28.07.12 nie wiedziałam co znaczy tracić kawałek siebie,nie mogąc pomóc.Ból nie do opisania.Pierwsze cztery dni po porodzie były jedna wielka niewiadomą.Płacz,nerwy,miliony pytań dlaczego akurat my.Środek nocy schodze na karmienie mojego kruszynka a tu chyba z 5lekarzow,pielęgniarki wszyscy sie krzataja biegają tuż obok mojego synka.Patrzę maszyna do reanimacji,pielęgniarka trzyma elektrody w ręce,drzwi nie zamykają.Osunelam się po ścianie i wyłam dosłownie wyłam.Boże a jak ooni go nie uratują,takie małe ciałko a oni tymi elektrodami…,sto myśli na minutę.Bałam się jak cholera,tego nie da sie opisać co czułam i co musi czuć matka w tej sytuacji.Uratowali go na szczęście,weszlam do niego rozplakalam się ucalowalam i siedziałam tak do rana.Pilnowalam podświadomie pilnowalam mojego największego skarbu.Pamietam jeszcze kilka ataków małego serduszka,19dni życia mojego syna było najgorszymi w moim życiu a zarazem najpiękniejszymi,bo najwspanialsi lekarze w niemieckich klinikach walczyli o to żebym i ja mogła nosić swoje szczęście w ramionach.Dziś Niko ma 22 miesiące i na szczęście nie muszę kontrolować go tak często a ja dziękuję Bogu i lekarzom,za to że mi go nie zabrał a oni walczyli o jego życie.Agata Sz I szczerze powiem Karolcia jesteśmy mega szczęściarami..:)
I tak się zastanawiam od czego to zależy? Od czego zależy to ze jedni mają zdrowe dziecko a inni chore lub umierające? Jedni mogą cieszyć się dzieckiem i swoim szczęściem, a inni oplakują śmierć swojego dziecka?
Od czego lub kogo to zależy? Od szczęścia, od “fachowego ” personelu? Czy od Boga?
Gdzie jest Ten Bóg, który ma to pozwala? Ten, o którym tak piszesz i któremu tak dziękujesz?
GDZIE ON JEST, że na to wszystko patrzy? Na te wszystkie chore dzieci, które tak cierpią na onkologii, na te wszystkie biedne dzieci, które są bite albo wykorzystywane przez zwyrodnialców.
Albo te, które umierają z głodu W Afryce?
Dlaczego On na to pozwala, skoro tak je kocha?
Bo chyba nie cierpią za grzechy swoje?
Wcale mnie te pytania nie dziwią. Tylko zapominasz, że ten Bóg przeżył coś bardzo podobnego o ile nie gorszego gdy patrzył na strach i cierpienie swojego ukochanego dziecka, które oddało na polecenie bolesne polecenie Ojca swoje życie za obcych często wrednych, samolubnych ludzi. Zastanów się co czuł gdy z nieba patrzył i krwawiło Mu serce. Zrobił to bo Cię i innych kocha choć wcale Cię wtedy nie znał i nie musiał. Pomyśl czy na tej ofierze naprawdę działanie Boga się skończyło i czy komuś takiemu naprawdę obojętne jest to, że dzieci i dorośli chorują i umierają? Jesteś stworzony z uczuciami jakie On przejawia. Skoro Tobie jest żal a jesteś tylko niedoskonałą kopią to pomyśl jak cierpi doskonały oryginał tej miłości i współczucia, które Ty masz?
Zdaje sobie z tego sprawę.Bardzo. Jestem w podobnej do Ciebie sytuacji, wiesz o tym, i czuję to samo, co Ty. A czytając Twój tekst ryyyyyczę jak bóbr.
W ciągu 4 lat 2 razy walczyłam o życie dziecka i 2 razy o swoje. i zawsze była ta sama myśl- jak oni (syn i rodzina), sobie poradzą i jak ja sobie poradzę. Teraz wiem, że nie powinno sie marudzic, narzekać, chcieć coraz więcej. To Dziecko, które mam jest wszystkim co potrzebuję i chce miec. nieważne, że chore-ważne, że żyje i funkcjonuje. a najgorsze co moze człowieka spotkać to siedzenie przy szpitalbym lozeczku i brak wpływu na to, co bedzie dalej-mama placze, rwie włosy z głowy na przemian z tuleniem i poprawianiem podusi pod ciałkiem, które kocha najbardziej na świecie, a ktore lada momen może zniknąć. z kolei najpiękniejszy moment to ten, w którym dziecko otwiera oczy i patrzy z radością i miłością tak, jakby zupełnie nie pamiętalo tego ile przeszło.
Przeszły mnie ciarki.
Każda mama tak powinna kochać swoje dziecko.
Jesteś szczęściarą i Kubuś także:)
Mam tak samo kazdy z nas ma problemy czy to finansowe czy inne rozterki ale tez mam przy sobie najcudowniejsze dziecko na świecie mojego dwu latka bez którego nie wyobrazam sobie dnia następnego w calosci jestem mu poswiecona i dla niego żyje dla męża rodziny tez ale jak wiadomo w życiu jest różnie raz lepiej raz gorzej a mam nadzieje ze moje dziecko będzie zawsze…:)pozdrawiam jestes dzielna mama napewno pokonacie z Kuba wszelkie przeszkody:)
Ja zdaję sobie sprawę i też dziekuje Bogu, że jest zdrowy, że pomimo przedmiotowego podejścia niektórych pracowników szpitala, wszystko skończyło się dobrze ;-) Myślę, że ciężej jest żyć kobietą, które troszczyły się o dzieci przez kilka lat i straciły swoje cudo przez osoby trzecie niż tym które straciły w trakcie bądź chwilę po porodzie… Choć mogę się mylić i szczerze nie chciałabym się o tym przekonać… Wiem jedno, że utrata dziecka dla mnie byłaby największą karą po której już bym nie powstała nigdy… :'(
icadoo.blogspot.com
czytałam ten sam tekst co ty wczoraj i też wyłam , teraz czytam twój i też wyje i też kazdego dnia dziekuje Bogu za to ze mam zdrowe dzieci i tak strasznie serce krwawi jak widze inne cierpiace dzieci , nie wyobrazam sobie co musza czuc ci rodzice ktorzy patrza na smierc swojego dziecka ktore odchodzi kazdego dnia ……….. ja chybabbym umarla razem z dzieckiem ……… przeciez po czyms takim juz nie ma zycia nie da sie normalnie zyc ………… :(
i jeszcze dodam że mój pierwszy synek rodził sie bardzo długo , jeszcze chwila i było by za długo , na szczescie czuwal nad nami Bóg i po piekle porodu z wielką opuchnięta główką wyciągniętą przez Vacum ……………. na szczescie wszystko dobrze sie skonczylo ——— ale minelo sporo czasu zanim dotarlo do mnie to co moglo sie stac jemu czy mnie , po co tyle czekac do ostatniej chwili u nas na szczescie nie bylo za pozno ale jak widac w wielu przypadkach jest wlasnie za pozno bo ktos zawinil , bo ktos nie podjal decyzji na czas , bo ktos w tym czasie wolal robic cos innego……………
Nie wiem czemu ,ale czytając ten tekst miałam wrażenie ,że przed napisaniem tego tekstu oglądałaś cierpienie Llilki z Bonifratów…
Ja niestety wiem co to znaczy stracić dziecko..w zasadzie dwoje dzieci. Nienarodzonych,ale dzieci. To nie były dla mnie płody,nie był to jak mówili lekarze zarodki. To były moje dzieci. DZIECI. Moje małe bobaski,które choć krótko-trzymałam pod sercem.
Lecz nie wyobrażam sobie tego,że mogłabym stracić Karinę bądź Wiktorię. Nie teraz. Szczerze powiedziawszy bolało by to bardziej,niż utrata dzieciaczków ,które straciłam w ciąży. Nie widziałam ich ciał,nie chciałam. Teraz bym widziała,musiała patrzeć na to cierpienie,przeżywać każdy z paluszków,każdą z pięknych rzęs,te piękne duże oczy i usteczka niczym aksamit, które mają moje córki. To byłoby zbyt ciężkie.
Ja również jak słysze o tragedii dzieci w mediach odrazu nachodza mnie czarne mysli i zastanawiam sie czy dalabym rade bez mojego Syna, przeciez niedawno jeszcze Go nie bylo i funkcjonowalam normalnie, ale wiem ze odkat zaszlam w ciaze, odkad poczulam pierwszego kopniaczka i uslyszalam pierwszy raz bicie Jego serca od tamtych momentow moje zycie zmienilo sie o 180 stopni i wiem ze gdyby “tfu tfu” cos stalo sie mojemu dziecku to serce by mi peklo, moje zycie straciloby sens mimo ze mam kochajacego meza i rodzine to jednak moje dziecko daje mi najwiecej sily ;) nie potrafilabym zyc bez niego… nawet piszac tego komcia to mam lzy w oczach… a nawet nie chce sobie wyobrazac co czuja moi rodzice ktorzy stracili juz dwojke swoich dzieci, pierwsze moja siostre gdy miala 6 lat a niedawno mojego brata ktory mial 27lat zostalam tylko ja… i powiem ze okropnie sie boje, boje sie ze pewnego dnia ja zgine i nie potrafie sobie wyobrazic tego jak bedzie wygladalo zycie mojego syna beze mnie… dlatego tez jestem WIELKA SZCZESCIARA ze ja mam zdrowie ze moj syn ma zdrowie i moj maz ;) czesto sie nad tym zastanawiam… Pozdrawiam Lena R.
wpadłam na tego bloga zupełnie przypadkiem a ten post przeczytałam z ciekawości, ale mogę potwierdzić że w dzisiejszych czasach POSIADANIE ZDROWEGO DZIECKA TO WIELKIE SZCZĘŚCIE I OGROMNY SKARB I DAR OD BOGA!! Mi niestety nie jest dane wiedzieć co to oznacza bo wychowuje synka chorego na Mukowiscydozę, dziś mamy już skończone 19m-cy ale każdego dnia modlę się o wyzdrowienie uzdrowienie i znalezienie leku bo na dzień dzisiejszy jest to choroba nieuleczalna z tym że trwają badania nad lekiem i mam nadzieję – a w zasadzie jestem tego pewna, że za parę lat Mukowiscydoza będzie uleczalną chorobą! Jest to niestety choroba genetyczna i o tym że nasz synek na to choruje dowiedzieliśmy się z mężem miesiąc po porodzie jak otrzymaliśmy wyniki z badań przesiewowych i .. nie będę się tu użalać i wylewać wszystkiego tego co przeszłam wtedy i co jest we mnie do dziś w związku z tym że synek choruje na Mukowiscydozę powiem tylko jedno że świat się nam zawalił i tak jak w jednej sekundzie się zawalił tak w drugiej trzeba było go odbudować i to zarówno dla nas ale przede wszystkim dla Niego :) bo teraz to my z mężem musimy dbać i pamiętać o wszystkich lekach rehabilitacji itp. by był cały czas takim roześmianym i rozśmieszającym wszystkich w koło szkrabem fikającym skaczącym śmiejącym się i zaczepiającym innych najukochańszym naszym skarbem i by rósł pomimo wszystko zdrowo! MamaSynka:)
Mnie Bóg również nie obdarzył zdrowymi dziećmi, ale wolę mieć dwóch chorych smyków na najcięższą postacią hemofilii, niż jakbym miała być sama. Kocham ich bezgranicznie! Są to małe zwariowane urwisy, które są po prostu wszędzie :) To właśnie one są lekarstwem na całe zło. Wystarczy jeden ich uśmiech by postawić mnie na nogi :)
Monika
Ja cały czas powtarzam, że jestem najbogatsza pod słońcem, bo mam zdrowe dzieci. Dwójkę zdrowych ślicznych i grzecznych dzieci. Czego można chcieć od życia więcej? Pieniądze i reszta się “znajdą”, jakoś to będzie, a zdrowe dziecko to skarb.
od jakiegoś czasu śledzę Twojego bloga i jestem pełna podziwu :) Twoje wypowiedzi są bardzo dojrzałe uważam , że jesteś naprawdę cudowną i zaradną kobietą i matką. Należę również do grona WIELKICH SZCZĘŚCIAR :) także jestem młodą 24-letnią matką rocznej zdrowej córeczki, małego promyczka którego wszędzie pełno. Nie będe ukrywać, że ciąza nie była planowana, chciałam skonczyc studia mgr a póżniej doktorskie – chciałam zając sie pracą naukową w dziedzinie biotechnologii…Wszystko zmieniło sie gdy na świecie pojawiła sie nasza córcia – oczko w głowie, mimo wczesniejszych wątpliwości strachu a nawet chwilowego załamania w ciązy (miało sie w końcu zmienic moje całe zycie), córeczka jest teraz moim najwiekszym szczesciem i “osiągnieciem naukowym ” :) nie wyobrażam sobie mojego życia bez niej. Pomimo tego ze z uparciem konczę za miesiąc studia magisterskie a doktorat chwilami przez myśl przechodzi- to wszystko sie zmieniło . Priorytetem dla mnie jest teraz wychowanie najlepiej jak mogę moje najukochansze dziecko. Z Płaczem wychodzę do laboratorium kiedy musze zostawic ja na parę godzin z tesciową czy mężem – ale wiem ze robię to również dla niej a nie jak wczesniej tylko dla na siebie ;) Moje życie mimo iż zmieniło sie o 180 stopni to zmieniło się na lepsze ;) Nawiązując do postu uświadomiłam sobie niedawno jak wielkim szczęsciem jest ZDROWIE dziecka, kiedy było niewielkie podejrzenie choroby u mojej córci- nie spałam po nocach płakałam rwałam włosy z głowy na całe szczęscie wszystko się wyjaśniło i córeczka jest w 100% zdrowa !! Niezmierne szczęście!
Witam.
Trafiłam na Twojego, a raczej Waszego bloga na fb. Przyznam się, że weszłam na niego jakoś odruchowo, z ciekawości co to takiego!? Po przeczytaniu zakładki “O nas” zaciekawiłam się resztą zawartości tej strony.
Po powyższego wpisie wzruszyłam się niesamowicie. Piękne ujęłaś swoje Szczęście za pomocą słów…
Właśnie znalazłam lekturę na dzisiejszą noc – dziękuję :-)
Pozdrawiam serdecznie.
Każda mama jest szczęściarą! Bo dziecko kocha miłością bezgraniczną! Mimo tych wszystkich nieprzespanych nocy, noszenia, bujania itd… :) Jesteśmy SZCZĘŚCIARAMI!