Mam za sobą pierwszy dzień w pracy. Właściwie kilka godzin, bo tak właśnie będę pracowała: kilka wieczorem, lub kilka rano. Mimo to jest to ogromna zmiana, nie tylko dla mnie, co dla Bubiego…
Za barem spędziłam już kilka sezonów. Przyjmowanie zamówień, zamawianie ich, wydawanie. Wszystko w małym palcu. Nawet w ciąży zdarzyło mi się dorabiać przez kilka dni. Jednak od dwóch lat nie pracowałam, więc możliwość powrotu do miejsca, w które bardzo dobrze znam była ogromnym zaskoczeniem. Pozytywnym, nie ukrywam. Gdy podczas naszego pobytu w Jastrzębiej Górze odebrałam telefon od byłej szefowej nie wiedziałam, czego się spodziewać. A tu taka niespodzianka.
Po powrocie do domu podczas rozmowy z rodzicami ustaliłam z nimi możliwe godziny mojej pracy. Tak, by pasowało rodzicom, a zarazem nie kolidowało z porami drzemki, kąpania i snu Bubiego. Wieczorami więc najpóźniej o dwudziestej drugiej muszę być w domu. Ewentualna ranna zmiana jest jeszcze nie do końca sprecyzowana. Wszytko zależy od zmiany, na którą w danym tygodniu będzie pracowała moja mama, bo to właśnie z nią Bubi czuje się najlepiej, gdy mnie nie ma, chociaż jestem pewna, że mój tata poradzi sobie równie dobrze.
Gdy opadły pierwsze emocje, a moje oczy przestały świecić radością- dopadły mnie wątpliwości. Najzwyczajniej w świecie zaczęłam zastanawiać się, czy dam sobie radę- przecież nie pracowałam dwa lata, a obiektywnie patrząc spory to kawałek czasu. W barze nastąpiły znaczące zmiany, którym musiałam podołać. Prawdę mówiąc nie są one w żaden sposób uciążliwe, czy szczególnie trudne- mimo wszystko jest nieco inaczej, niż było jeszcze dwa lata temu. I tego trochę się obawiałam. Chwilami nawet trochę bardzo. Nie bałam się, że zawiodę szefową, która jest bardzo ciepłą i wyrozumiałą osobą. Bałam się, że zawiodę samą siebie- a to byłoby dużo gorsze.
Pierwsze minuty pracy zleciały mi na chłonięciu nowości, które naprawdę nie były aż takie straszne, na jakie kreowałam je wcześniej w głowie. Po raz kolejny sprawdziło się znane wszystkim powiedzenie- nie taki diabeł straszny, jakim go malują. Po dwóch godzinach czułam się jak kilka lat temu, jakbym cofnęła się w czasie i było mi z tym dobrze. Nawet bardzo. Ten sam bar, kilka tych samych osób, tylko świadomość już inna. Tym razem nie czekałam na zamknięcie, by udać się na syto zakrapiany melanż. Czekałam na zamknięcie, by wrócić do mojego syna.
Jak poradził sobie Bubi? Spisał się na medal. Rodzice mówili, że do godziny dwudziestej pierwszej bawił się, tańczył i był bardzo grzeczny. Jednak gdy zegar wybił dziewiątą widać po nim było, że już tęskni. “Błąkał” się po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Ze smutkiem na twarzy mówił “Mamo”. Na swój sposób tłumaczył mojej mamie, że chce ode mnie mleka. Jak? Pokazywał na jej piersi, mówił “Mama”, a potem paluszkami wskazywał na swoją buźkę. Smutną buźkę. Bogu dziękuję, że nie musiałam na to patrzeć, bo pękłoby mi serce.
Do domu wróciłam kilka minut przed dwudziestą drugą i jak się okazało był to moment idealny. Gdy zajrzałam do pokoju Bubi rzucił wszystko i przybiegł do mnie. Dostałam buziaka i wtulił się w moje ramiona. Wypowiedział magiczne “Mamo”, a potem w sobie znanym języku opowiadał mi o wszystkim. Wtulił się, napił mojego mleka, po czym była już pora na szybką kąpiel i sen. Zasnął w kilka minut, dosłownie. Jednak zanim zasnął przytulił mnie jeszcze kilka razy i cichutko szeptał “Mamo”.
Jutro spróbuję wyrwać się do pracy godzinę szybciej. Nie wiem jednak co z tego wyjdzie, bowiem wszystko uzależnione jest od popołudniowej drzemki Kuby, a właściwie jej pory i długości. Znalazłam idealny sposób na to, by budzić Kubę o ósmej rano. Jako dzwonek alarmu ustawiłam jego ulubioną piosenkę “Blurred Lines”. Kuba budzi się w kilka sekund z uśmiechem na twarzy.
Pierwszy dzień więc przetrwaliśmy, oboje. I szczerze Wam powiem, że jestem z tego powodu bardzo dumna. Dumna, gdyż nie zawiodłam samej siebie. Dumna, bo Kuba również sobie poradził. Te kilka godzin zmieni wiele. Pozwoli mi zatęsknić za Kubą, dorzuci kilka groszy do portfela, oraz uświadomi Kubie, że mama nie zawsze jest blisko. I właśnie tak ostatnia rzecz jest najtrudniejsza dla Kuby, który do tej pory miał mnie przez cały czas przy sobie. Mam jednak ogromną nadzieję, że wszystko się uda, a Kuba nie będzie nazbyt protestował.
Mamuśki, a jak było z Wami?
Przygotowywałyście jakoś specjalnie maluchy do Waszego powrotu do pracy?
Brawo ! Mama zorganizowana !
Po raz kolejny pokazujesz, że można, że się da, że trzeba spróbować !
<3
Kochana, bo można. Jak się chce to można, a przynajmniej trzeba próbować! :*
Musisz mieć zajebistą szefową, że sama zaproponowała Ci pracę w odpowiednich dla Ciebie godzinach! Szacun, taka szefowa to rzadko spotykany skarb! Powodzenia!
To prawda! :) (Nie)Dziękuję! :)
Fajnie, że masz taką możliwość. Obawiam się tylko, że Twój powrót do pracy sprawi, że jeszcze bardziej urośnie Ci samoocena. Właściwie Twoje ego będzie jeszcze wyższe….
Oooo, to może być jeszcze lepiej? :))
A jest w tym coś złego? :)
Najwidoczniej jest!
Ech, tak ciężko być zajebistym…. :(
Moja córeczka miała zaledwie 5 miesięcy jak wróciłam do pracy- musialam…. było mi bardzo ciężko. Niunia przyzwyczaiła się do nieobecności mamy przez 8h dziennie, mi było trudniej bo prawie wszystko nowe mnie mijało…
Coraz bardziej Cie lubię. Za ta fantastyczna organizacje po czesci :)
nie wiem co u mnie z tym blogiem :/ na tel mi sie dobrze wyswietla. Laptop mi polegl i musze sobie inaczej radzic. Cos mnie pech ostatnio przesladuje :(
pozdrawiam
Fajnie ze masz rodziców,którzy Ci tak pomagają.Gratuluję pracy:) Ja muszę poczekać jeszcze z rok,aż mały pójdzie do przedszkola,nie mam w pobliżu rodziny,a wynajęcie niańki mija się z celem.
Szczerze powiedziawszy nie wiem jak to jest gdy dziecko nie chce zostać z kimś. Zawsze jak jadę załatwić jakieś spawy,gdzieś gdzie dzieci by mi po prostu “przeszkadzały” (choć to złe słowo,po prostu nie mogę znaleźć innego) ,to pozostawiam je mamie,teściowej. Wiedzą,że mama wróci. No ale ja zostawiałam od maleńkiego,choć nie powiem,często biorę je ze sobą.
Nie chcę byś zrozumiała mnie na opak.. jakkolwiek to zabrzmi nie mam nic złego na myśli :) Ale Ty o tym wiesz :D
Mam nadzieję,że Kuba znajdzie złoty środek i zrozumie,że mam czasem może na chwilę nie być,ale na pewno wróci :)
Super, a teraz będzie coraz lepiej a Kubuś na pewno się przyzywczaji,, w końcu każdego naszego bąbla to czeka.. no chyba że któraś mama “śpi” na pieniądzach więc nie musi się martwić ;D
Trzymam za Ciebie kciuki!
Ja wracam w sierpniu. Ale czuję, że to już czas. Dobry czas.
I need it!