Mam na imię Karolina i dwa miesiące temu skończyłam dwadzieście pięć lat. Jestem blogującą mamą dwuletniego Kuby, którego wychowuję sama. I mimo tego, że mieszkamy z moimi rodzicami, a kontaktów z ojcem Kuby nie mamy właściwie żadnych- jesteśmy szczęśliwi. Ale zacznijmy od początku…
Pieluchy, smród, kupki, krzyk i pełno śliny- tak przez całę życie wyobrażałam sobie macierzyństwo. Nie mogłam nawet patrzeć na dzieci, bo zaraz otwierał mi się nóż w kieszeni. Tak było jeszcze trzy lata temu. Pamiętam swoje dzieciństwo u boku młodszego brata. Pamiętam jak gryzłam i szczypałam jego dłonie. Pamiętam jak krzyczeli na mnie rodzice. Pamiętam jak płakał mój brat. Kompletnie mną to nie wzruszało. Nienawidziłam małych dzieci, chociaż sama byłam kiedyś jednym z nich. Wiedziałam, że nigdy nie będę miała dzieci. Nie chciałam tego. Opcja ciąży była moją największą paranoją, mimo braku pożycia seksualnego do późnych lat. Uważałam, że dziecko byłoby najgorszym co mogłoby mnie spotkać w życiu. Sądziłam, że będę skończona, poniosę klęskę. Czasem żartowałam ze znajomymi, że jeśli będę miała syna, to z pewnością będzie grał w kosza, lub jeździł na desce. Mówiłam, że będzie nosił luźne ciuchy i za duże czapki. Kłamałam. Wcale nie chciałam mieć syna, nie chciałam mieć w ogóle dziecka. Dom, małżeństwo, rodzina- totalna abstrakcja. Nie wyobrażałam sobie siebie w roli matki i żony. Nigdy nie chciałam brać na siebie odpowiedzialności za drugiego człowieka.
.
Dokładnie pamiętam dzień, w którym zobaczyłam na teście dwie kreski. Właściwie na dwóch testach, bo nie wierząc pierwszemu po kilkunastu minutach wykonałam drugi. Mroźny, lutowy poranek. Pamiętam jak w szoku upadłam na podłogę i zaczęłam bić w nią pięściami. Byłam przerażona, zszokowana. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że naprawdę jestem w ciąży. Nie chciałam tego. To był trzeci tydzień ciąży. Nie wiem co byłoby, gdyby aborcja była tania i legalna. Pamiętam jak powiedziałam o tym ojcu Kuby. Zachował spokój, pocieszał mnie, że sobie poradzimy i jakoś to będzie. Nie poradziliśmy sobie, nie oboje. Ciąża była dla mnie walką między miłością do ojca Kuby, a uczuciem jakie rodziło się we mnie względem poczętego dziecka. Początkowo nie zmieniłam nic, po za piciem alkoholu. Nadal mało jadłam, piłam kawę. Stały stres, kłamstwa, codziennie wylewane łzy, samotność i manipulacja- w ich rytm minęło mi pierwszych siedem miesięcy ciąży. Byłam wrakiem człowieka, który nosił w sobie dziecko. Pamiętam dzień, w którym poczułam pierwsze ruchy Kuby. Zmienił wszystko. Majowy poranek, byłam w domu rodziców. Przyjeżdżałam tutaj co miesiąc ze względu na wizyty u lekarza. Już wtedy chciałam zostawić ojca Kuby. Brakowało mi jednak odwagi. Potrzebowałam kopniaka, wstrząśnięcia. Wszystko to, co się działo nie było odpowiednią motywacją. Podświadomie wiedziałam, że związek nie ma kompletnie żadnych szans na przetrwanie, ślepo jednak łudziłam się, że “może jednak”…
.
Pamiętam sierpniowe popołudnie-do terminu porodu ponad dwa miesiące. Pamiętam skurcze brzucha, strach, brak ruchów dziecka. Pamiętam niewzruszenie i obojętność ojca Kuby, który po kilku przykrych słowach zawiózł mnie do szpitala. Przecież “paliwo drogie, na pewno wymyślam, obyśmy nie jechali na darmo”. Na miejscu lekarka zdiagnozowała możliwość przedwczesnego porodu, podano mi leki. Wtedy martwiłam się tylko ja, moi rodzice i moja miejscowa przyjaciółka Kasia. Mimo ogromnego wsparcia mamy wiedziałam, że tak naprawdę jestem sama. I chociaż początkowo było to dla mnie końcem świata, koniec końców sama podjęłam decyzję o samodzielnym macierzyństwie. Dwa dni po wizycie w szpitalu byłam już w domu rodziców, którzy wspierali mnie w podjęciu tej decyzji.Pamiętam szpital. Byłam sama. Mamy nie było ze mną ze wględu na to, że obie strasznie nerwowe jesteśmy. Na poród pojechała ze mną położna z patologi ciąży. Wiele jej zawdzięczam. Stale do mnie mówiła, głaskała mnie po głowie, dodawała sił, podawała mi wodę. Pamiętam niemoc, ból, półtorej-godzinne szycie. Ze łzami w oczach wspominam chwilę, w której ujrzałam Kubę po raz pierwszy. Bezapelacyjnie najpiękniejszy moment w moim życiu. 2770 g prawdziwej miłości, mojej miłości.
Pamiętam jak dumnie pchałam wózek podczas pierwszego, wspólnego spaceru. Miałam wrażenie, że patrzy na nas cały świat. Chciałam krzyczeć: „Patrzcie! To mój syn! Mój syn!„. Pamiętam długie, zarywane przez męczące Kubę kolki noce. Pamiętam nasz wspólny płacz w bezsilności. Pamiętam jak martwiłam się o każdy kolejny dzień, o to, czy sobie poradzimy. Pamiętam jak płakałam w ramię mojej mamy, jęcząc pod nosem, że ojciec Kuby powinien być tu znami, widzieć, jak bardzo zmienia się jego syn, jak rośnie. Pamiętam pierwszy uśmiech, uścisk jego maleńkiej dłoni. Pierwsza zabawa grzechotką, głośny śmiech. Dzień, w którym usiadł po raz pierwszy. Godziny, w których uczył się stawiać pierwsze kroki. Macierzyństwo zawsze kojarzyło mi się ze smrodem dziecięcej kupki, jego krzykiem i pieluchami. I rzeczywiście tak pachniały pierwsze chwile. Wracam jednak do tego zapachu z ogromnym sentymentem. Wtedy patrzałam na to z innej perspektywy. Nie czułam smrodu kupki, ja przebierałam swoje dziecko, by miało sucho i by nie odparzył mu się tyłek. Nie stękałam, gdy ulał na mnie mleko- przecież to mleko płynęło ze mnie, nie było powodu, by się brzydzić. Nawet, gdy obsiusiał mnie przy zmianie pieluszki nie widziałam w tym niczego strasznego. Przecież siusiał tym, co wypił. Był to czas, w którym poznawaliśmy siebie wzajemnie. Czas, w którym mimo wsparcia rodziców uświadomiłam sobie, że tak naprawdę jesteśmy sami. We dwoje. Początkowo mnie to przerażało, z czasem doszło do mnie, że to najlepsze co zrobiłam w życiu. Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nigdy. Dziś jestem mamą prawie dwuletniego chłopca, o imieniu Kuba. Chłopca, który wywrócił moje życie do góry nogami, przewartościował je. Jestem mamą dziecka, które uświadomiło mi, co tak naprawdę jest ważne. Dziecka, które nauczyło mnie kochać i w tak krótkim czasie okazało mi tyle miłości, co nikt inny. Jestem mamą dziecka, które kocha mnie bezgraniczne, ze wszystkimi wadami, nawet bez makijażu. Jestem mamą chłopca, którego kocham jeszcze mocniej, niż on mnie. Chłopca, za którego oddałabym życie bez chwili zawahania. I to właśnie dla niego zmieniam otaczającą nas rzeczywistość. Zmieniłam siebie, a teraz zmieniam świat, w którym żyjemy. Z nim realizuję swoje marzenia. I naprawdę jestem szczęśliwa, chociaż nie zawsze jest tak pozytywnie. Czuję się spełniona w tej roli.
Ktoś może powiedzieć, że przegrałam życie. Że skończyłam sama z dzieckiem na rękach. Że nie mogę się nigdzie ruszyć, bo przecież karmię nadal piersią i Kuba inaczej nie zaśnie. Że nie prowadzę żadnego życia towarzyskiego, odizolowałam się od znajomych. Że nie mogę pozwolić sobie na zakupowy szał. Że Sylwestra spędzałam z dzieckiem, zamiast bawić się do białego rana i upajać alkoholem. Kiedyś, byłam inna. Moje życie wywróciło się równo o sto osiemdziesiąt stopni, odkąd pojawił się na nim Kuba. Ciąża była okresem tych zmian, które początkowo były dla mnie dość dziwne i ciężko było mi się do nich przystosować. Zawsze byłam indywidualistką. Najważniejsza dla mnie byłam ja sama. Liczyłam się tylko ja, moje potrzeby, nic więcej. Nadszedł jednak dzień, kiedy moje myślenie musiało ulec zmianie. Wtedy, był to dla mnie koniec świata. Najgorszy dzień w życiu. Z perspektywy czasu jednak wiem, że był to jeden z piękniejszych poranków. Pozytywne testy ciążowe nadal leżą w pudełku z pamiątkami.
.
Czy świadome, samotne macierzyństwo jest aż takie złe? Czy musi być przepełnione pasmem nieszczęść? Czy samotna, świadoma matka skaza jest na nieszczęście i złą passę? NIE. Owszem, może nie bywam na imprezach. Nie wlewam się w siebie litrów alkoholu, nie otumaniam się używkami. Może nie mam zbyt wielu znajomych (wolę wąziutkie grono, na które zawsze mogę liczyć). Może nie mam czasu dla siebie, bo Kuba wypełnia mi całe dnie. Noce zresztą też. Mam coś innego. Dużo cenniejszego. Mam miłość. Mam kogoś, kto bardzo mnie kocha i komu jestem bardzo potrzebna. Mam kogoś, dla kogo warto żyć. Kogoś, kto będzie zawsze. Samotne wychowywanie dziecka nie należy do najprostszych rzeczy, podobno. Nigdy nie wychowywałam Kuby z kimś innym, więc właściwie ciężko mi to porównać. Wychowywując dziecko samemu, należy liczyć się z podwojoną liczbą obowiązków, bo nie masz partnera, który troszkę odciąży. Podwójny strach, podwójna troska. Świadomość, że nikt niczego za Ciebie nie zrobi. Ale samotne macierzyństwo to również podwójna duma z osiągnięć dziecka. Podwójne poruszenie serca w najpiękniejszych momentach. Czy podwójna miłość? Tego nie wiem, miłości nie da się przecież zmierzyć.
…
Ojciec Kuby ostatni, mimo tego, że mieszka zaledwie dziesięc km od nas, raz widział go w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia 2013 roku. Wtedy definitywnie zakończyłam coś, co nawet nie powinno nazywać się “związkiem”. Od stycznia tego roku nie utrzymujemy żadnych kontaktów. Nie dzwoni, nie pisze, nie pyta o Kubę. Tak, jakby w ogóle nie istniał. Jedynym, na co kompletnie narzekać nie mogę, są moje relacje z babcią Kuby- mamą jego ojca, która jest jego totalnym przeciwieństwem. Złota kobieta, która bardzo nam pomaga. Kiedyś, chwilami wahałam się jeszcze, czy na pewo zrobiłam dobrze, czy oby na pewno nie będę żałowała. Dziś wiem, że nie. Dlaczego? Kilka miesięcy temu odwiedziliśmy z Kubą jego babcię, gdy niespodziewanie do mieszkania wszedł jego ojciec. Szok, szybka ucieczka. Nie przywitał się z Kubą, nawet na niego nie spojrzał. Mimo upomnienia swojej mamy uznał, że źle się czuje, nie chce i nie ma czasu. Wyszedł. A ja miałam ochotę wyjść za nim i uświadomić go w tym, jakim jest człowiekiem. Cudem opanowałam nerwy.
.
Czasem zastanawiam się, co powiem Kubie, gdy podrośnie. Nie mogę przecież wprost powiedzieć dziecku, że jego ojciec jest idiotą i nawet mu na nim nie zależy. Nie mogę powiedzieć kilkulatkowi, że ojciec go nie kocha. Nie wiem, co mu powiem, ani w jaki sposób to zrobię. Wierzę jednak, że uda mi się wychować Kubę na mądrego chłopca, który wszystko zrozumie i nie będzie czuł się w żaden sposób gorszy od rówieśników.
W świetle prawa nie jestem samotną mamą. Ojciec Kuby żyje i widnieje w jego akcie urodzenia. Nieważne, że nie jesteśmy razem. Nieważne, że nie utrzymujemy żadnych kontaktów. Nieważne, że jego ojciec nie ma najmniejszego wpływu na jego rozwój i życie. Te argumenty są dla urzędników niewystarczające.
.
Pamiętam jak kiedyś czytałam na blogu wiele gratulacji w komentarzach, wiele pochwał z racji bycia samodzielną mamą. Zawsze zastanawiałam się jednak, czego mi gratulują? Za co biją mi brawa, skąd te owacje? Przecież nie robię niczego nadzwyczajnego. Jak każda mama kocham swoje dziecko, jak każda mam dbam o moje dziecko. Jak każda mama staję na głowie, by kompletnie niczego mu nie brakowało. Jak każda mam wspieram jego rozwój. Jak każda mama zarabiam, sprzątam, czasem gotuję. Jak każda mama chodzę na plac zabaw. Mam czas na Kubę, mam czas na bloga, mam czas na szycie. Jedynym więc czego ktoś mógłby mi pogratulować jest zdolność świetnej organizacji. Czy fakt, że nie mam obok siebie faceta sprawia, że powinno mi się stawiać posągi? Że ludzie powinni gratulować mi wszystkiego, czego dokonam, tylko dlatego, że dokonam tego bez wsparcia mężczyzny? Czy ludzie powinni głaskać mnie po głowie tylko dlatego, że wieczorami nie czuję ciepłego, męskiego ramienia w łóżku? Chciałam? Chciałam. Wybrałam? Wybrałam. Wiem, że jeśli kiedykolwiek jakiemuś mężczyźnie uda się sprawić, że go pokocham… Tfu, że pokochamy go oboje- będzie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. I tego jestem pewna.
.
A ja? Ja już wygrałam. Wygrałam życie. Wygrałam miłość. Mam syna, którego kocham ponad wszystko i dla którego gotowa jestem zrobić wszystko. Dosłownie. Mimo, że czasem jestem wykończona. Chociaż czasami nie mam nawet czasu się wyspać. To wszystko jest nieważne. Ta miłość nie ma granic. Nie ma barier. Kuba jest jedyną osobą, przy której nie wstydzę się śpiewać głupich piosenek. Tylko z nim tańczę do disco polo przed telewizorem. Tylko z nim siedzę na łóżku w dresie zajadając frytki z majonezem. Dzięki niemu odkryłam w sobie ogromną umiejętność, jaką jest szycie ubranek i akcesoriów dziecięcych. To on był bodźcem, który popchnął mnie do założenia dobrze prosferującego bloga: www.pannakarolina.pl/. To on jest moją największą motywacją do zmian na lepsze. Jego uśmiech jest najlepszą nagrodą.
Jestem żywym przykładem tego, że “chcieć znaczy móc”. Nie ma gór nie do przeskoczenia, nie ma schodów, których nie można pokonać. Wystarczy tylko bardzo, bardzo chcieć i uparcie realizować swój plan. Krok po kroku. Wbrew wszystkiemu, wbrew wszystkim. Dla siebie samej, ale i przede wszystkim dla mojego syna, którego zesłał mi sam Bóg.
Podziwiam samotne matki. Jesteście mega dzielnymi kobietami. Dajecie sobie radę ze wszystkim wiedząc, że na ojca dziecka nie możecie liczyć. Chylę czoła i ściskam :) Patrycja
Boskie jest to co piszesz ;) kocham Was :p
Matko, pięknie to wszystko napisałaś. Trzymam kciuki za konkurs i za Was! :)
Myślałaś o tym, by wydać kiedyś książkę? Połączyć wpisy o macierzyństwie z tymi o przeszłości. Zarobiłabyś miliony!
Jak zawsze jednym tchem czytam Twoje teksty, tak bylo i teraz. Pisalam juz, ze jestes dzielna babka, ze Oboje jestescie cudowni. Kuba ma przy sobie wspaniala mame a Ty masz przy sobie najcudowniejsze dziecko. Zycze Wam jak najlepiej. Spelniajcie marzenia! ;* Marlena
Przeczytałam całość jednym tchem. Chociaż łzy nie poleciały to poczułam wzruszenie. Piękne było to, co opisałaś. To, jak dziecko zmieniło Twoje życie, Twój system wartości. Że nie opisałaś jak to było pięknie i cudownie zostać matką, a napisałaś to w pełnej szczerości. Ten post był cudowny i trzymam kciuki za konkurs. Obyś wygrała!
“Za co biją mi brawa, skąd te owacje? Przecież nie robię niczego nadzwyczajnego. Jak każda mama kocham swoje dziecko, jak każda mam dbam o moje dziecko. Jak każda mama staję na głowie, by kompletnie niczego mu nie brakowało. Jak każda mam wspieram jego rozwój. Jak każda mama zarabiam, sprzątam, czasem gotuję. Jak każda mama chodzę na plac zabaw. ” <3
Piekne
a za co bijemy ci brava ???? A no za to ze nie kazda matka kocha tak swoje dziecko(patrz w tv) i nie kazda matka po ciezki przejsciach w twojim wieku wstalabym na rowne nogi ….i za to te brava i gratulacje kochana
Jeśli kiedykolwiek jakiś facet zaskarbi sobie Waszą miłość – to będzie podwójnie wygrany – dostanie cały pakiet :)))
Z ogromną chęcią przeczytałam od początku aż do końca. Jestem pełna podziwu. Wspaniały tekst i trzymam kciuki! :)
Karola pięknie……
najmilej z bzikowania na placu zabaw w swoim dzieciństwie wspominam skakanie po drabinkach przechodzenie przez równie i taki tam podobne do małpy na drzewie. Dziś patrze jak moja pociecha stawia pierwsze kroki na placu zabaw jak sobie radzi i staje sie coraz odważniejsza, jak wspina się coraz wyżej – tu akurat zamieram ze za wysoko.
Pewnie dlatego tak mnie to cieszy ze widzę w tym podobieństwo córki do mnie :)