Jak co roku…
Jak co roku stajemy nad grobami naszych bliskich. Wspominamy naszych dziadków, niekiedy rodziców, nierzadziej ukochane dzieci. Jak co roku ból ściska nam gardła, a w oczach szklą się łzy. Wspominamy chwile, które dawno już pogryzł okrutny ząb czasu. Czasu, który nie zna litości i jest całkowicie bezwzględny. Nie liczy się z nikim ani z niczym. Nie interesuje go, co mamy jeszcze do zrobienia. Przychodzi i już. Pyk, nie ma Cię. W tym dniu większość z nas poddaje się ponuremu nastrojowi. Stojąc nad grobami rozmyślamy nad kruchością życia. Nad tym, jak szybko przemija, jak pędzi nie pytając nas o nic. Płynie swoim torem, a my chcąc nie chcąc musimy się mu podporządkować.
Niemal co roku staję nad grobem moich dziadków, rodziców mojego taty.
Dziadka słabo pamiętam. Jedynym wspomnieniem jakie z nim wiążę jest sytuacja, która miała miejsce w jego domu na Helu. Był szewcem, od wielu lat. Odwiedziłam go z tatą, a na jednej z drewnianych półek znajdywała się czarna pozytywka z tańczącymi żabkami. Pamiętacie Kermita? Było ich tam kilku. Dziadka pamiętam też z racji rurki w brzuchu, przez którą przyjmował pokarm, gdy było z nim już bardzo źle. Wtedy mieszkał z nami. Zmarł w niecały miesiąc po tym jak urodził się mój brat. Byłam pięcioletnią dziewczynką, nie pamiętam więc wiele.
Z babcią mam o wiele więcej wspomnień, niestety w większości mało przyjemnych. Wina leżała po trzech stronach. Mojej, jej i moich rodziców, którzy nie potrafili zaradzić stale narastającemu konfliktowi. Ulubieńcem babci był mój brat, za mną delikatnie mówiąc nie przepadała. Czasem okazując mi cień sympatii kupowała mi plastikową barbie w dniu emerytury… Nie zawsze taka była. Kiedyś spałyśmy w jednym pokoju, podczas burzy trzymałam ją za rękę. Nocami snuła długie opowieści o wojnie, którą przeżyła- uwielbiałam jej słuchać. Niestety zniszczył ją alzheimer. Kłóciłyśmy się okrutnie, z obu stron padały naprawdę ostre słowa, czasem przekleństwa. Byłam młoda, głupia. Wtedy nie wiedziałam dokładnie czym jest choroba, nie rozumiałam, nie potrafiłam. Teraz wiem, że nawet nie próbowałam. Może nawet nie chciałam? Nie zdążyłyśmy się pogodzić, nigdy. I tylko z tego powodu mi przykro. Mimo całego zła jakie wyrządziłyśmy sobie nawzajem, była dla mnie ważna. Kiedy rodzice pracowali, to ona się mną zajmowała. Ona dopingowała mnie, kiedy zakładałam z koleżankami zespół pod blokiem. A ja? Nawet nie próbowałam zrozumieć jej zachowania, kiedy po raz dziesiąty w ciągu godziny usilnie próbowała mi wmówić, że jest gościem i chce wrócić do domu. Nie próbowałam zrozumieć, kiedy płakała nie pamiętając kim jest. Zostawiałam ją samą w pokoju i grałam w pegazusa jakby nigdy nic.
Może to też wina rodziców, bo tak naprawdę nigdy nie rozmawiali ze mną o chorobie babci. Teraz wiem, że wszystko działo się tak szybko, że nie było na to czasu. Wiem, że i oni byli wtedy przerażeni. Nie mam do nich żalu. Do niej też nie. Nie mam prawa.
Bez bicia przyznaję się, że bardzo rzadko odwiedzam grób dziadków, mimo tego, że mam go na miejscu. 1 listopada jest tym dniem, kiedy z grymasem na twarzy podczas mszy na cmentarzu myślę tylko o tym, by wrócić do domu. A to nogi bolą, za zimno, albo do łazienki muszę biec. Zawsze jest jakaś wymówka.
Rzadko też o nich myślę. Nie tylko o nich, ale i o innych bliskich zmarłych. Tłumaczę to sobie brakiem czasu. A może to już po prostu zapomnienie? Pamiętacie cudowny kawałek Marka Grechuty- “Ocalić od zapomnienia“? …
Pamiętam jeden sen związany z moim dziadkiem, kilka lat temu. Wtedy śnił mi się po raz pierwszy i ostatni. Miał na sobie elegancki garnitur, idealnie przeczesane siwe włosy. W kieszeni marynarki kwiatka. I szedł uśmiechnięty, prosto przed siebie. Spoglądał na wszystkich, a z jego oczu biła radość. I odszedł w światłość. Nie wiedziałam jak traktować ten sen, ale dziś już wiem. Wiem, że jest szczęśliwy i spokojny.
Żyjemy za szybko, kochamy za mocno, robimy tak wiele.
Wiecie, w tym roku chyba po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że nie potrafię znaleźć czasu na odwiedzenie grobu dziadków. A może tak naprawdę nie chcę? Czas pędzi, tik tak, ti tak… Nie pyta mnie o to, ile mam jeszcze do zrobienia. Nie pyta o to, jak badzo kocham mojego syna i jak wiele chcę mu jeszcze pokazać, jak wiele chcę go nauczyć. Nie pyta mnie o to, co się z nim stanie jeśli umrę jutro. Prawnie zapewne trafiłby do ojca, którego nie widział od prawie roku i który kompletnie nic o nim nie wie. Nie zna go. Na myśl o tym naprawdę pęka mi serce i wiem, że taka sytuacja po prostu nie może mieć miejsca. Moja dusza nigdy nie zaznałaby spokoju, jeśli wiedziałabym jak bardzo moje dziecko cierpi, jak tęskni. Nie jestem w stanie nawet o tym na spokojnie myśleć, bo od razu mam ochotę obudzic Kubę i tak cholernie mocno go wyściskać, nie puszczać nigdy.
Cholera, kiedyś tak bardzo nie chciałam żyć. Teraz oddałabym wszystko by móc spędzić tu na ziemi całą wieczność. Tak wiele chcę jeszcze zrobić. Tak bardzo chcę jeszcze kochać. Ale czas o to nie pyta. Nie pyta o nic. Nie pyta o to jak kochasz męża, żonę. O to, jak bardzo chcesz żyć. Pędzi. Nieubłaganie. Nie zatrzymuje się nawet na chwilę. Dwa razy do roku, kiedy przestawiasz zegarek wydaje Ci się, że masz nad nim kontrolę. Nieprawda, on już dawno przewidział Twój ruch.
Co jeśli umrzesz jutro? Cholera, z każdą chwilą jesteśmy bliżej tego dnia. Jak wiele niepozałatwianych spraw zostawisz? Jak wielu problemów dostarczysz bliskim, dla których wystarczającym ciosem będzie Twoja śmierć? Jak wiele serc pęknie, na wieść o Twoim odejściu? A jak wielu ludzi obejdzie ta wiadomość? Jak wielu nawet nie pomyśli o Tobie? Jak będą Cię wspominać? Czy w ogóle będą? Czy wspominać Cię będą jako dobrego człowieka, kochającego małżonka, cudownego rodzica? A może przypiszą Ci wiele niechlubnych zasług? Czy zdążysz przeprosić wszystkich za wszelkie zło? Czy zdążysz podziękować im za wszystko, co dla Ciebie zrobili? Czy zdążysz powiedzieć, że kochasz? A może ostatnim wspomnieniem po Tobie będzie kłótnia o bałagan w mieszkaniu? Może ostatnim co wydobędzie się z Twoich ust będzie krzyk, który sprawi, że w oczach Twoich bliskich pojawią się łzy cierpienia, zamiast łez szczęścia po usłyszeniu “kocham“?
Kiedy ostatni raz Twoi rodzice usłyszeli od Ciebie słowo “kocham”? Ja dawno, bardzo dawno temu. Przecież to takie oczywiste, prawda? Czy masz stu procentową pewność, że dążysz im jeszcze o tym powiedzieć? A dzieci- kiedy one ostatni raz to usłyszały? Uważasz, że wystarczy, że jesteś? Mylisz się…
W życiu niczego nie można być pewnym, nawet tego, czy jutro w ogóle nadejdzie. Żyjmy więc tak, aby ten dzień miał być ostatnim. Żyjmy tak, aby jutro miało nie być. Aby po naszej śmierci nikt nie musiał żałować, że nie zdążył powiedzieć “przepraszam”. Wiem, to niełatwe. Jednak właśnie na tym polega prawdziwa sztuka życia.
Śpieszmy się szaleć, dziękować, przepraszać, uczyć. Śpieszmy się kochać dzieci, mężów, żony, rodziców, rodzeństwo. Śpieszmy się doceniać wszystko co mamy.
Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą,
i ci co nie odchodzą, nie zawsze powrócą.
wesz co tym, wpisem doprowadziłaś mnie do łez ;(. ja nie należę do osób które chodzą do kościoła, chodzę tam sporadycznie, ale zawsze jak jestem w pl odwiedzam groby moich bliskich: dziadków i kuzynostwa którzy zginęli śmiercią tragiczną…. ale wiesz czego się coraz bardzej boję? że mnie zabraknie przy śmierci moich najbliższych- babci, rodzicow itd, którzy są dla mne najważniejsi…. a ten wpis aż mi t znowu przypomniał…. często o tym myślę :( za duża odległość nas dzieli ;(
Też jestem w takiej sytuacji jak Ty i też myśle o tym.szczególnie teraz o swojej Kochanej babci ktòra ma raka:(
Oj Karolka… Totalnie zbiłaś mnie z nastroju, teraz mam ochotę zadzwonić do mamy i powiedzieć jej jak bardzo ją kocham, ale wiem, że śpi. Kurcze, Ty cholera masz talent do odpowiedniego dobierania słów. Kolejny cudowny wpis, który powinien przeczytać każdy… :)
Myślę o tym ostatnio codziennie. Do późnej nocy. Nie daje mi to spać.
Czasami nie śpie całą noc,ale udaję,bo wiem,że mój mąż by się martwił.
Staram się za każdym razem mówić rodzicom,że ich kocham gdy ich widzę,rozmawiam przez telefon.
Tak bardzo czasami żałuję wypowiedzianych słów, czynów z przeszłości. Mogłam to,tamto.jakże byłam głupia.
Niestety śmierć jest nieunikniona,przyjdzie po nas,teraz,jutro,za miesiąc ,rok , 50 lat… przyjdzie.
Prawda… Czas nie pyta o nic, nic go nie interesuje. Dlatego ja każdego dnia korzystam z tego, co mam, nawet jeśli to nie wiele. Ostatnio pojawił się u nas temat śmierci, wujek zmarł a Starszy- 3 latek zaczął pytać. Zaczęłam tłumaczyć, przyjął. To bardzo trudny temat…
Matko jak bardzo Twoja historia z babcią podobna jest do Mnie :-( tyle że Moja babcia uwielbiała Mojego brata i kuzynkę Mnie nie bo byłam dla niej dzieckiem które kazała mojej Mamie usunąć ( mimo że była już mężatką) na każdym kroku mi to pokazywała, płakałam po kątach, nawet prezentów mi nie kupowała po latach dowiedziałam się że to Mama mi je kupowała i mówiła że przywozi coś od babci…. Wiele kłótni ostrych słów ale gdy zachorowała na raka chyba do niej dotarło i lgneła do Mnie pogodziłam się z Nią i najbardziej z Moim bratem przeżywałam jej tak wczesną śmierć bo 56lat to nie wiek na umieranie :(
Dzisiejszy dzień jest dla Mnie dniem odwiedzin dziadków, wujków, rodzeństwa mojego męża ale także osób których w ogóle nie znałam Babcie i Dziadkowie moich rodziców…
( jedną babcie pamiętam tylko tyle że umarła przy mnie teraz to wiem że nie żyła, wtedy wolałam mamę że babcia się położyła koło pieca i nie wstaje miałam 4lata ) ….
Co do przemyśleń nt śmierci bardzo często mnie to dopada co by było gdybym odeszła za szybko i od razu mam łzy w oczach tak bardzo chce wychować moich chłopców chce być na każdym etapie ich życia…zrobię wszystko żeby tak było ale nie ja o tym zdecyduje…. : ( boję się choroby przede wszystkim raka który w naszej rodzinie jest od pokoleń i zbiera cholerne żniwo :-(
Zaraz śniadanie i wyjazd z końcu do odwiedzenia około 20grobów na 4 cmentarzach… [*]
Kurcze, jak przeczytałam ten fragment o śnie z dziadkiem, to aż mnie ciarki przeszły, ale takie pozytywne… ;)