Dwa proste słowa, które zawsze sprowadzają mnie na ziemię.
Ostatnie miesiące były dla mnie strasznie wyczerpujące. Wiele spraw do załatwienia, wiele nakładających się na siebie terminów, jeszcze więcej trosk i zmartwień. Mało odpoczynku, mało snu i jeszcze mniej chwil na to, by zastanowić się czy w ogóle warto. Pędziłam, często na oślep, nie oglądając się za siebie. Starałam się pogodzić dom i obwiązki z nim związane, pracę i bloga, inne projekty i opiekę nad Kubą. Kładłam się spać późno w nocy, wstałam wcześnie rano. Włączałam laptopa, włączałam wifi w telefonie i robiłam to, co do mnie należało. Blog, zlecenie, maile, wiadomości, społecznościówki. Wśród tego wszystkiego chwila czasu na to, by na szybko zrobić z Kubą zakupy. Kilka minut przerwy na to, by pobawić się z dzieckiem, dać mu jeść, czy pozwolić mu się przytulić. Wszystko na szybko, na już, w straszliwym biegu i jeszcze bardziej przerażającej pogoni. Wydawało mi się, że dobrze mi idzie, szczególnie kiedy wyrabiałam więcej niż normę dziennie. Byłam zadowolona z siebie i z tego, że potrafię to wszystko jakoś pogodzić. Wydawać by się mogło, że mam czas na wszystko i świetna organizacja jest połową sukcesu. W tym wszystkim jednak tak naprawdę nie miałam czasu na to, co najważniejsze, na to co jest priorytetem i wymaga maksimum nieograniczonego czasu.
-Mama, auto bawić.
-Poczekaj chwilkę, skończę pisać.
-Nie.
-Synku, jeszcze jedną rzecz muszę zrobić, szybko napiszę, dobrze?
–Mama, nie!
Chwilami udało mi się wyciągnąć jeszcze kilka minut na to, by skończyć to co zaczęłam. Jednak zawsze po dosłownie kilku sekundach dopadały mnie wyrzuty sumienia. Widzałam rozczarowanie w oczach mojego dziecka. Widziałam żal, który rozrywał mi serce na milion kawałków. Czasem mówiłam sobie “przecież to tylko pięć minut, poczeka…”, a innym razem oczami wyobraźni plułam sobie w twarz. A on czekał. Cierpliwie czekał, przypominając mi się co chwilę. Wzrastała we mnie wewnętrzna flustracja, wstyd i poczucie winy. W końcu pękłam. Poczułam się jakbym dostała w twarz, dosłownie. Coś, co robiłam dla mojego dziecka, obróciło się przeciwko nam obojgu. I wiem, że gdybym nie obudziła się w porę, mogłabym zacząć pędzić jeszcze szybciej. Realizowałabym cele, zdobywałabym góry, ale kosztem dziecka.
A po co mi te wszystkie skarby, po co mi ta wyuzdana satysfakcja, skoro najważniejsze nie będzie takie, jakie być powinno?
Jak często jest tak, że wspólny posiłek jemy z telefonem w dłoni? Sprawdzamy pocztę, odpisujemy maile, a drugą ręką karmimy dziecko. Jak często jest tak, że nawet podczas wspólnej zabawy myślami jesteśmy zupełnie gdzie indziej? Jak często jest tak, że zamiast złapać dziecko za rękę i pobiec przed siebie, siadamy na kanapie? Jak często jest to “zaraz“, “za chwilę“, “poczekaj“. Jak często przegapiamy przez to istotne rzeczy? Jak często tracimy chwile, które już nigdy się nie powtórzą? Jak wiele takich momentów już straciłyśmy?
Od jakiegoś czasu zamiast “zaraz” mówię “dobrze“. Zamiast siedzieć, biorę go za rękę i idziemy. Idziemy przed siebie. Spacerujemy, biegamy, skaczemy omijając kałuże, śmiejemy się. Jest tak normalnie, tak pozytywnie. Jest naprawdę tak, jak chciałam by było . Widzę jego uśmiech, płonące iskry w oczach, widzę miłość i szczęście.
Czasem warto w biegu zgubić coś, co jest dla nas najważniejsze. Czas nie wybacza.
***
Weekend będzie offline, zobaczyć nas będziecie mogli ewentualnie na naszym Instagramie.
Wiesz co jest w Tobie fajnego? To, że po raz kolejny potrafisz się głośno przyznać do własnych błedów i nie udajesz idealnej matki. :)
Dzięki ;)
Karola, rozwaliłaś system. Kolejny raz otwieracając mi o czy na coś, na co nie zwracałam uwagi. A to cholera takie oczywiste…
To chyba pozostaje mi się cieszyć?
A wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Że niemalże każda mama ma taki okres, kiedy się zapędza. W pogoni za szczęściem, za pieniądzem, bo za coś przecież żyć trzeba, a czasy okrutne. I nawet kurcze nieświadomie robimy to kosztem dzieci, którym te wszystkie zabawki i gadżety nie są potrzebne- to my, mamy, chcemy im je dać. Im wystarczy nasza obecność, nic więcej.
Ściskam ciepło i oby jak najwięcej takich wpisów.
A to czysta, brudna prawda. To my zapewniamy maluchom setki gadżetów, ubrań i innych pierdół, bez których by się obeszły.
I bardzo dobrze, że nie mówisz synowi. Zaraz, za chwilę, bo za kilka lat by to się odwróciło i ty byś to ciągle słyszała.
Staram się jak mogę, ale wszyscy jesteśmy niestety tylko ludźmi. A może aż?
Już kiedyś czytałam u Ciebie bardzo podobny post, nie mniej jednak, czas naprawdę czas jest okrutny i niestety nie da się go cofnąć.
Tak, latem wypuściłam coś w nieco podobnym brzmieniu. ;)
Dziękuję Ci za ten tekst. Zamykam laptopa i idę pobawić się z synkiem.
:)
Taki wpis był mi bardzo potrzebny, bo ostatnio zapominam o tym, co jest ważniejsze…
Często zapominamy, jesteśmy TYLKO ludźmi.
Mądre słowa
;)
W sukcesie szybko można się zapętlić. Trzeba umieć rozdzielić rzeczy ważne od najważniejszych. Cieszę się, że przeczytałam ten tekst. Dał mi dużo do myślenia. Dzięki.
Nie ma za co. :)
Jakie to znajome…też się ocknęłam w tym temacie. Przyjdzie czas, że nasze dzieci dorosną i one nam powiedzą poczekaj…
OBY NIE! Chociaż to właściwie nieuniknione, taka kolej rzeczy…
Wow, teraz właśnie ja sie czuje jakbym dostała w twarz…dobrze to ujęłaś, dzięki.
Proszę!
Chylę czoło…
ja też zastanawiałam się, czy oby np. blogowanie źle nie wpłynie na życie rodzinne? Bo mimo wszystko pochłania ono czas, wkręca bo daje satysfakcję. wieczorem jest chwila by usiąść ale czy to np. nie dzieje sie kosztem naszych związków?
OTO jest pytanie!
Wszystko z umiarem :)
http://www.MartynaG.pl
Trzeba znaleźć swój złoty środek. :)