-Świetnie Pani dzisiaj zagrała, jestem pod wrażeniem.
Każdego poranka budziły ją małe rączki i wpatrująca się w nią, pełna oczekiwań para oczu. Zanim jeszcze otwierała oczy marzyła o tym, by ten dzień się już skończył. Nie chciała wstawać, nie chciała niczego robić, chciała po prostu zniknąć. Jednak zamiast tego zazwyczaj miał miejsce słodki buziak, a zaraz po nim dziecięce prośby o picie, jedzenie, zabawę. Wszystkie kolejno spełnione, właściwie mechanicznie z doklejonym do twarzy uśmiechem. Chwilę później znów kładła się do łóżka i modliła się o to, by udało jej się chociaż chwilę jeszcze poleżeć. Zdawało jej się, że wtedy nie istnieje, że staje się niewidzialna. Po chwili dziecięca prośba o chwilę uwagi. Nie mając wyjścia wstawała. Mnóstwo dziecięcego uśmiechu i miłości, która aż unosiła się w powietrzu. Starała się odwzajemniać ten uśmiech możliwie najszczerzej, jednak za każdym razem, kiedy przytulała dziecko miała ochotę głośno się rozpłakać. Zazwyczaj darowała sobie śniadanie. W zamian za to wypijała hektolitry kawy i brała się za sprzątanie. Ze łzami w oczach i epitetami w myślach szykowała ubranie, a później zabierała dziecko na szybkie zakupy i nieco dłuższy spacer. Dziecko zazwyczaj pomagało jej przy przygotowaniu obiadu. Bywały też dni, kiedy marudne utrudniało każdą czynność, a jej niewiele brakowało, by usiąść i płakać. Czasem płakała razem z dzieckiem. Ono rozzłoszczone na podłodze, a ona zwinięta w kłębek na łóżku. Zazwyczaj jednak siedziała na dywanie z wtulonym w siebie dzieckiem i głaszcząc delikatne jego cienkie włosy oglądała z nim kolejną bajkę. Pozornie z uwagą słuchała wszystkich jego pytań, jednak myślami była zupełnie gdzie indziej. Potem czas na wspólny, przepełniony uśmiechem obiad. Szczery jednak zazwyczaj był tylko uśmiech dziecka. Jej też zdarzało się śmiać, tak naturalnie i szczerze- te dni były jednak rzadkością. Po obiedzie zawsze próbowała poleżeć chociaż chwilę. Zniknąć chociaż na parę sekund. W ramionach ukochanego zamykała oczy i próbowała nie istnieć chociaż przez chwilę. Jednak dla dziecka nigdy nie była niewidzialna. Samochodziki, pociągi, kredki i klocki. Czasem malowanie farbkami, czy lepienie z plasteliny. Na podwieczorek czasem serwowała dziecku kisiel, częściej inną przekąskę. Potem zazwyczaj zawsze miał miejsce szybki spacer dookoła betonowego lasu. Każdego dnia mijali wspólnie te same budynki, ale najważniejsze było to, że byli razem. Ona i jej dziecko. Uśmiechnięci, gotowi oddać za siebie życie. Wtedy uśmiechała się naprawdę szczerze. Do dziecka, do samej siebie i do tej prostej drogi, która była przed nimi. Wtedy wierzyła w to, że naprawdę ma w sobie dużo siły. I pokona tę dziwną melancholię. Kolacja, szybka kąpiel, a po niej czas na masę uścisków i buziaków. Wtedy była już spokojniejsza- wiedziała, że za chwilę i ona będzie mogła zniknąć. Masa wymienionych zdań i jeszcze więcej uroczych pytań ze strony dziecka. Dziecięce “mamusiu” sprawiało, że miała ochotę płakać. Z miłości, z żalu i bezradności. Kiedy dziecko zasypiało w jej objęciach- wiedziała, że jest w odpowiednim miejscu, że to jej miejsce na ziemi.
Wtedy kurtyna opada. Robi się ciemno, a czarna otchłań zdaje się nie mieć końca. Wtedy w jej głowie pojawia się głos, który gratuluje jej odegranej przez cały dzień roli. Idealnej matki, idealnej partnerki, idealnej kobiety. Często wtedy płacze, próbując znaleźć moment, w którym zgubiła samą siebie. Zgubiła siebie mając wszystko, o czym marzyła całe życie. Sama nie wiedziała dlaczego, jednak uczucie pustki narastało z każdym dniem. Ocierając łzy sięgała po następnego papierosa. Powinna skupić się na pracy- nie potrafi. Myśli, analizuje, planuje. Obiecuje sobie, że następny dzień będzie inny. Wmawia samej sobie, że wstanie z uśmiechem na ustach. Wierzy, że znajdzie powód tej cholernej pustki. Wierzy w to, że ta pusta nie zabierze jej tego, na co czekała tak długo. Jednak każdego kolejnego dnia jest tylko gorzej. Ona stara się z całych sił, walczy sama ze sobą. O każde pieprzone pięć minut bez zaszklonych oczu. O każdy kwadrans bez opadniętych kącików ust.
Najłatwiej jej więc zamknąć oczy. Wtedy staje się niewidzialna.
Umarłam. Wiedziałam, że jak wypuściłaś coś w nocy z soboty na niedzielę to będzie to wyciskacz łez, bo tak to zazwyczaj u Ciebie bywa. Na plus of kors. Tak wiele siebie odnalazłam w tym tekście, że właściwie nie wiem co powiedzieć.
:*
bardzo często tak się czuję…
Nie lubię tego…
Być może ona ma depresję.
Szczerze…… Nie wiem jak to jest. Do mnie dzieci są treścią zycia jedynym sd sensem dla którego żyję trzymam się jakoś gdybym ich nie miała moje życie nie miałoby sensu tylko dzięki nim mam po co żyć a ona ma odwrotnie
Pozdrawiam
Świetny tekst. Niestety prawdziwy. Chyba każda z nas ma tak czasami.
Cóż to zdjęcie clowna miało sens. Ja w stosunku do młodego nigdy tak nie miałam, no dobra, miałam przez pierwszy rok z kawałkiem. Teraz już tego nie ma.
A wracając do clowna- po występie (mimo że nie jestem clownem, bywam diwą i tańczę z ogniem) mam ochotę tylko wrócić do domu, napić się piwa, zjeść chrupki, przytulić męża i czekam na poranek aż młody wstanie.
Świetny wpis. Ciężko napisać coś więcej bo mnie przywaliło…
No niestety czasem bywa i tak. Tekst bardzo trafiony …..
Genialny tekst :O