Najgorsze są wieczory.
Rano jakoś jest, jakoś. Otumaniona jeszcze snem ubieram moje granatowe, pluszowe kapcie i lecę do kuchni na papierosa, podczas którego obserwuję wszystko to, co w nocy działo się dookoła bloga. Jeśli jest tego mało, to sprawdzam od razu obie poczty – blogową i prywatną. Nie odpisuję. Idę do łazienki i doprowadzam się do względnego porządku, który umożliwi mi wyjście z niej i pokazanie się samej sobie w lustrze. Kuba zazwyczaj jeszcze śpi, bardzo długo ostatnio sypia. Dzięki temu mogę niemal codziennie napić się kawy sama. I popłakać w łazience.
Dzień mija, jakoś. Jeśli mam się czym zająć to nie jest źle. Jeśli nie mam zajęcia – nie ma i mnie. Fizycznie jestem, przecież siedzę na fotelu przy stole albo leżę na łóżku i nawet czasami się odzywam. Psychicznie mnie nie ma. Słyszę głuchą ciszę i głosy rodziny jakby echo. Otrząsam się co jakiś czas i rzucam z Kubą piłką. Jedynym czasem kiedy w pełni funkcjonuję jest czas obiadu, kiedy karmię Kubę, lub pilnuję, by zrobił to sam.
Mówili “za parę dni będzie łatwiej”. Nie jest, wręcz przeciwnie.
Najgorsze są wieczory, kiedy wszyscy śpią, a ja przerzucam się z boku na bok. Właściwie nie nazwałabym tego przerzucaniem. Boli mnie każdy ruch, każdy gest. Boli wszystko, co jest codziennością. Czuję się, jakby ktoś otworzył mi klatkę piersiową i wyrwał serce pozostawiając otwartą ranę na pożarcie sępom. Świadomość tego, że ktoś inny odczuwa to samo nie pomaga. Choć na swój sposób ułatwia. Wiem, że nie jestem w tym sama.
Jeszcze kilka dni temu wierzyłam, że tak będzie najlepiej i było mi łatwiej. Dziś już to sobie wmawiam. Na siłę, dla zasady. Choć wiem, że tak nie będzie.
Jedynym, co słyszę w nocy jest bicie mojego serca. To jedyne chwile, kiedy nie muszę udawać, że jest dobrze. Nikt tego nie widzi, nie słyszy. Mogę wtulić głowę w kołdrę i płakać, nikt nie słyszy. Na szczęście wszyscy mają wyjątkowo dobry sen. Nie umiem z nikim o tym rozmawiać i wiem, że to dobrze. Jakakolwiek próba rozmowy z mojej strony kończy się zalaniem oczu łzami. Dławię się niemiłosiernie każdym słowem zanim w ogóle zdążę je wypowiedzieć, więc daruję sobie zanim wypowiem pierwszą sylabę. A przecież nie tak miało być.
Kilka nocy temu zbłądziłam. Kuba przez cały dzień grał na resztkach moich nerwów. Od samego rana, aż do zaśnięcia. Prawdę mówiąc nie robił niczego złego. To ja miałam dużo gorszy dzień i starałam się możliwie najszybciej wszystko rozpakować i poupychać gdziekolwiek, a co chwilę napotykałam na jakieś bolesne wspomnienie w swoich dłoniach. Kiedy tak leżałam w bezruchu w łóżku, przez moment pomyślałam sobie, że to wszystko jego wina. Analizując różne rzeczy coraz bardziej utwierdzałam się w tym przekonaniu. Nagle zalała mnie fala złości. Na siebie. Złości tak silnej, że gdybym była kimś, kto stoi obok mnie, uderzyłabym się w twarz tak mocno, że aż z hukiem odbiłabym się od ściany. Jak do cholery w ogóle mogłam tak pomyśleć? Jak? Dziecko zawsze jest niewinne. ZAWSZE. Głupia ja. Niedobra ja. Leżę dalej i uświadamiam sobie, że robi się coraz ciężej skoro zboczyłam już myślami na tak kręte tory.
Nauczyłam się już żyć z przyspieszoną akcją serca, dusznościami. W porównaniu z tym, z czym muszę mierzyć się w każdej sekundzie, to po prostu pestka. Taki istotny szczegół, na który przestałam zwracam już uwagę. Zawsze to jakiś krok na przód. Choć niekoniecznie w dobrą stronę.
Piątek nie był taki najgorszy. Z samego rana dostałam niespodziewane zlecenie, które zmotywowało mnie i pracowałam przez całe popołudnie, aż skończyłam. Kuba w tym czasie dobrze się bawił albo oglądał bajkę. Później wyszliśmy na spacer.
Pod wieczór nie było już tak dobrze, wszystko wróciło jak bumerang. I wiem, że wracać będzie. Do końca moich dni. Wydaje mi się, że to wszystko jeszcze do mnie nie do końca dociera i boję się co będzie jak dotrze w pełni. Dlatego cieszę się, że mam Kubę. Jego obecność jednak nie jest w stanie w żadnym stopniu zmniejszyć bólu. Szkoda.
Uświadomiłam sobie, jak bardzo mało ostatnio zjadam. Nie, nie specjalnie. Po prostu nawet o tym nie myślę. Wszystko nadrabiam ogromnymi łykami kawy, pepsi i chmurami papierosowego dymu. Ból fizyczny akurat da się znieść, nieważne jakiego jest on pochodzenia. Są rzeczy i sprawy, które bolą bardziej, i o których nie da się mówić. Chwilami czuję się jak zombie, a to dopiero kilka dni.
I wiem, że to nigdy nie minie. Po prostu nauczę się z tym wszystkim żyć. JAKOŚ. Prawdę mówiąc nie życzę tego nawet najgorszemu wrogowi. Ciężko się oddycha. Głowę zalewają miliony myśli, oczy piekące łzy, serce zimna i ciężka krew. I nagle wszystko się kręci, a łzy nie przestają płynąć. Czasem nawet brak tchu. Tak jest co wieczór i kilka razy w ciągu dnia.
Pozostaje mi wierzyć, że nauczę się z tym wszystkim żyć.
Karola…nie wiem nawet co napisać …Na pewno nie to, że “będzie dobrze” bo tego nie wiem…Trudny czas…cholernie trudny i bolesny….
W ciężkich chwilach powtarzam sobie, że wszystko dzieje się po coś, tak mi łatwiej… Nic nie mogę zrobić, żeby Ci ulżyć, przytulam jedynie mocno. Karola, wiem, że to tylko gadanie, ale skoro jest jak jest, to na pewno miałaś ku temu powód, niebawem odnajdziesz ten spokój, niebawem przywykniesz ?
Tak mi się wydawało patrząc na twoje zdjęcia na ig że masz bardzo smutne oczy… Ze coś musiało się stać. Ludzie przychodzą i odchodzą zostawiając za sobą pustkę często ból. Trudno sobie z tym radzić. Trudno z tym żyć. Ale trzeba zwłaszcza jak jest dziecko obok. Można spróbować wybaczyć.. Zacząć od nowa.. Można spróbować się z tym pogodzić.. Nie wiem jak.. Ja np mam takie weekendy w miesiącu kiedy moja córeczka jedzie do biologicznego i mimo że to już trwa jakiś czas nie umiem sobie z tym radzić.. Nie mam nawet siły oddychać.. Żyć… A mam dla kogo po bo rozwodzie ułożyłam sobie życie na nowo.. Mam synka, partnera i to oni w każdy taki weekend walczą o to abym miała siły żyć…A i mimo to czuję się jakby ktoś w tym czasie wyrwał mi serce..
Karola postarajmy się żyć a nie wegetowac…
Nie wiem dokladnie o co chodzi ale ja niedawno po stracie ciaży w 8 tyg miałam podobnie, dodam ze to mialo byc nasze 2 dziecko. A najgorsze w tym czasie bylo ze moja najlepsza przyjaciółka tez zaszla w ciąże. Ale z czasem idzie to zakceptowac.
L.stad – Londyn ?
Ummm, nie bardzo rozumiem…?