Uwierzcie, wcale nie było łatwo. Kosztowało mnie to wiele wylanych łez i masy nerwów. W całym moim życiu nic nie dało mi takiego kopa do działania, jak odzyskanie swojego dziecka.
Zastanawiasz się o co chodzi, prawda? Myślisz: “Ale jak to?! Ktoś porwał jej syna?! I nic nie pisała?!“. Z pewnością tak wyglądałaby moja pierwsza myśl po przeczytaniu tytułu i początku wpisu, więc wyjaśniam od razu – nikt nie porwał mojego dziecka. Gdyby tak było, uwierz, wiedziałby o tym cały świat. Nikt nie zabrał mi dziecka, nawet na chwilę, bo do tego przecież bym nie dopuściła. Przez chwilę wszystko niestety toczyło się tak, że go na swój sposób prawie straciłam, choć cały czas był obok mnie.
Wstajesz rano i wszystko jest na “nie“. Boli Cię głowa, w parapet stuka deszcz, Twoje dziecko szturcha Cię co chwile czegoś oczekując. W Twojej głowie kłębi się tysiąc złych myśli, a wspomnienie choć jednej z nich powoduje przyspieszenie akcji Twojego serca. Boli Cię każdy krok, każdy ruch ręką jest wysiłkiem, a samo wstanie z łóżka traktujesz tak samo poważnie jak wspinaczkę po najwyższych skałach. Czujesz jak Twoje wypalenie wypuszcza dym z każdej możliwej cząstki Twojego ciała i umysłu. Po prostu masz dość wszystkiego, a w tej całej piekielnej złości nie masz ani minuty dla siebie. Stajesz się drgającym kłębkiem nerwów i nawet najmniejszy wiatr może Cię przewrócić. Znasz to?
Dziecko ZAWSZE powinno być najważniejsze.
Wszystko zaczęło się krótko przed tym, zanim zderzyłam się z niewidzialną, szklaną szybą. Nawet nie zauważyłam kiedy, popełniłam błąd, bo nie złapałam tego momentu, w którym wszystko zaczęło się zmieniać, na gorsze. Z każdym dniem mój Kuba zaczął coraz bardziej ignorować to, co do niego mówię. Żyliśmy razem, zawsze obok siebie, tak naprawdę często w innych światach, które przepełnione były złością. Ja mówiłam swoje, Kuba mówił swoje, a tak naprawdę nikt nie słuchał nikogo. Jako matka zapewniałam Kubie zaspokojenie wszelkich jego podstawowych potrzeb. Z upływem czasu stawałam się opiekunką – nakarmić, ubrać, położyć spać – zamiast wciąż być mamą. Po moim zderzeniu się ze szklaną szybą było jeszcze gorzej. Reagowałam złością, na wszystko. Nawet nazbyt częste przytulanie. Przestałam doceniać wspólnie spędzany czas, zdawał mi się być coraz bardziej obojętny, zbędny. Naprawdę. Mało tego, zaczęła drażnić mnie jego obecność. Przecież taka byłam biedna, ze złamanym sercem, życiem. Liczyłam się wtedy ja. Moje uczucia, mnie bolało, ja cierpiałam, ja zdecydowałam, ja mam najgorzej. Ja, ja, ja ja, ja i ja. I tak przez jakieś dwa tygodnie.
Nie pamiętam momentu, w którym znów zaczęłam doceniać jego obecność.
Nie pamiętam momentu, w którym znów stał się dla mnie najważniejszy.
Nie pamiętam momentu, w którym znów jego uśmiech zaczął topić moje serce.
Nie pamiętam momentu, w którym mogłam znów przytulać go bez końca.
Nie pamiętam momentu, w którym zrozumiałam, jak źle postępowałam.
Nie pamiętam momentu, w którym zaczęłam płakać bardziej niż on, kiedy upadnie.
Nie pamiętam momentu, w którym było mi najbardziej przykro.
Pamiętam jednak poranek, kiedy obudził mnie blask słońca wpadający w moje oczy, a wraz z nim te małe rączki. Ucieszyło mnie to po raz pierwszy, naprawdę sprawiło mi ogromną radość. Miałam wrażenie, jakby dni owiane dymem i wiatrem wreszcie się skończyły. Pamiętam też pierwszy dzień, w którym od początku do końca chłonęłam każdą chwilę spędzoną z Kubą, to był dzień, kiedy naprawdę tego potrzebowałam i kiedy chciałam to poczuć. W tym samym dniu moje dziecko uśmiechało się od ucha do ucha, niemal przez cały czas trzymając mnie za rękę.
Tamten dzień zmienił wszystko, zmienił mnie, zmienił moje dziecko, zmienił całą tą pochrzanioną relację, zmienił moje postrzeganie własnego syna, zmienił sposób w jaki to on na mnie patrzył. Od tamtej pory było już tylko lepiej, nie mogło być inaczej. Uwierzyłam znów, że umiem, mogę, potrafię, chcę, potrzebuję, kocham. To tak, jakby Twoja niestabilna i połamana tratwa zmieniła się w stabilny żaglowiec, znów mógłbyś pływać bezpiecznie, wzbić się wysoko ponad wszystko i wśród blasku słońca żeglować dokąd tylko chcesz. Potrafisz wyobrazić sobie tę ogromną siłę, tę wiarę, które pozwalają Ci pójść dokładnie tam, gdzie masz ochotę pójść?
Tak właśnie teraz się czuję. Pełna uczuć, spokojna, pewna, świadoma. Świadoma siebie, świadoma mojej miłości do syna, świadoma tego, że jeśli chcę to mogę, świadoma swojego życia, świadoma tego, że pcham je w dobrym kierunku. Przetrwałam kolejny sztorm pełen złowrogich fali, aby teraz móc znów pływać po otwartym morzu, z uśmiechem na twarzy i śpiewem mew, w blasku słońca, z najważniejszą osobą na świecie u boku – moim synem.
Pięknie potrafisz wszystko ująć…
płyń dalej świadoma mamo! :)
Znam, za dobrze to znam
Pięknie napisane…
Myślę, że tak naprawdę, to nie Ty odzyskałaś synka, lecz on mamę…
Jego zachowanie to wyraźny bunt na Twoją obojętność. Z pewnością było mu ciężko, a nie potrafił tego inaczej wyrazić.
Serdecznie Ci gratuluję i życzę wszystkiego, co najlepsze. Przede wszystkim radości z macierzyństwa.
A wpis? Niewiele osób by się odważyło na taką szczerość…