NIE MOGĘ, DZIECKO CHORE! NIE MOGĘ, DZIECKO NIE CHCE ZASNĄĆ! NIE MOGĘ, DZIECKA NIE MAM Z KIM ZOSTAWIĆ!” – niech pierwszy kamieniem rzuci ten, kto nigdy nie usprawiedliwiał się dzieckiem! No, już!
Odkąd urodził się Kuba zaczęłam jakoś tak inaczej postrzegać swoich znajomych. Krótko po porodzie byłam strasznie sentymentalna, przejmowałam się każdą krzywdą bliskich mi osób i zawsze podczas rozmowy starałam się zrozumieć emocje, o których ktoś z nich opowiadał. Starałam się wczuć w skórę swojego rozmówcy. Wiecie, to było totalne przeciwieństwo mnie z czasów przed ciążą, bo generalnie zawsze miałam wszystko i wszystkich gdzieś, chodziłam swoimi ścieżkami i po za rodziną, liczyła się dla mnie zaledwie garstka osób na tym całym świecie.
Bądź co bądź, kiedy trzymałam już w ramionach małego Okruszka, to i jakimś dziwnym sposobem moje serce zmiękło i nieco otworzyło się na potrzeby innych ludzi. Początkowo nie zdawałam sobie z tego sprawy, jednak po jakimś czasie przyłapałam się na tym, że zgodziłam się na spotkanie ze znajomą, której właściwie wcale nie miałam ochoty oglądać! Ach, bo wiecie, no jakoś tak głupio mi było jej odmówić, tyle lat się nie widziałyśmy, a ona na drugim końcu kraju mieszka i akurat wpada odwiedzić rodzinę. Taka okazja, przecież głupio odmówić, prawda? No zgodziłam się po długich namowach… “A co mi tam!”, pomyślałam.
Dzień spotkania zbliżał się coraz większymi krokami, a ja naprawdę wcale nie miałam ochoty wychodzić. Kuba nie był już noworodkiem i po wcześniejszym uzgodnieniu z mamą, po położeniu Kuby spać, mogłam wyjść z domu w przerwach między nocnymi karmieniami (a właściwie wieczornymi). Mimo to i tak mi się nie chciało. Zmęczona po całym dniu wolałam najzwyczajniej w świecie, jak każdy normalny człowiek wziąć ciepłą kąpiel i położyć się spać. Początkowo głupio mi było odwołać spotkanie, jednak w końcu zdecydowałam się to zrobić. Gorzej czułabym się z faktem, że zmuszam się do czegoś, niż ze świadomością, że w sumie wystawiam kogoś do wiatru. Więc odpaliłam Fejsa i napisałam wiadomość.
“Cześć. Wiesz co, nie możemy się dzisiaj spotkać. Kuba ma ciężki dzień i nie może zasnąć, wiesz katar mu dokucza i wolę z nim zostać. Spotkamy się innym razem. Nie gniewaj się.”
W duszy śmieję się z samej siebie, och, taka ja sprytna. Taka podstępna, tak pięknie uniknęłam spotkania. A tak naprawdę nie mogłyśmy się spotkać, bo to ja mam ciężki dzień i mam gdzieś to spotkanie, bo wolę zostać w domu.
Z czasem coraz częściej, kiedy zmuszano mnie do zrobienia czegoś, czego nie chcę – tłumaczyłam się Kubą. Kiedy podrósł, nie było to jednak bezsensowne tłumaczenie, bo jak wiecie długo karmiłam go piersią, w efekcie czego wszystkie wieczory miałam z głowy. Matko Boska, żebyście widzieli ile ja się wtedy nasłuchałam. Generalnie, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że otaczałam się wtedy ludźmi, hmmm, no trochę dość wścibskimi. Rzadko się z nimi widywałam, z różnych powodów, ale wiecie… Spotkać się jakoś “nie było kiedy”, choć tak naprawdę nikt nie miał na to ochoty (a szczególnie ja), ale oczywiście te osoby chciały być na bieżąco z moim życiem prywatnym. Ja początkowo nie chciałam być tak wredna jak one, więc gdy tylko pojawiało się jakieś wścibskie pytanie, mówiłam: “Przepraszam, Kuba się obudził, muszę iść, Pa!“. No proszę, powiedzcie, że nie tylko ja tak robiłam! Nie bójcie się przyznać.
Po jakimś czasie pogadałam o tym z jedną bliższą koleżanką, potem z następną i okazało się, że wszystkie tak robią. Wszystkie, kiedy nie miałyśmy ochoty z kimś rozmawiać, lub spotkać się – dziecko traktowałyśmy jak wymówkę! Oczywiście w pozytywnym tego zdania znaczeniu. Odmawianie stało się dużo łatwiejsze, bo nie raniłyśmy drugiej osoby swoją niechęcią do plotek, czy spotkania. Byłyśmy takie sprytne!
Z czasem miałam tego dość, bo takie wymijanki nie były w moim stylu, gdyż zawsze waliłam prosto z mostu. Zamiast więc po raz kolejny tłumaczyć się moim Okruszkiem mówiłam wprost, że jestem zmęczona i najzwyczajniej w świecie nie chce mi się. W ten magiczny sposób pozbyłam się ze swojego życia fałszywych znajomych. I to był przełom, bo uświadomiłam sobie jak cholernie dwulicowi potrafili być niektórzy z nich. W pierwszym momencie trochę było mi przykro, gdy prawda wyszła na jaw. Z upływem czasu stawałam się jednak coraz bardziej dumna z tego, jak postąpiła i jakie konsekwencje mi to przyniosło.
Obecnie mam wokół siebie osoby, którym też się nie chce i nikt się nie obraża. I to jest fajne, bo jest pełen luz. To, że ja mam nadmiar energii i ochotę na spacer o 20:00 nie oznacza, że moja znajoma czuje to samo. Może być po ciężkim dniu i doskonale to rozumiem, ponieważ następnego dnia to ja mam dość.
Prawda jest taka, że każdy z nas – rodziców, choć raz w życiu chcąc uniknąć jakiegoś spotkania, czy nie chcąc być zmuszonym do zrobienia czegoś – jako wymówki użył swojego małego, jakże kochanego dziecka.
Przecież na dziecko nikt nie będzie się złościł, prawda?
u mnie wyglądało to trochę inaczej. choć miałam ochotę się z kimś spotkać to wmawiałam sobie, że nie powinnam, bo dzieci mnie bardziej potrzebują, że mąż sobie nie poradzi, że nie powinnam wychodzić, bo tylko przy mnie dziecko tak spokojnie zasypia. to było trochę okłamywanie i siebie, nie tylko znajomych :)
Dobrze, że już tak nie robisz!