Widziałam w jego oczach ból, połączony z histerią, przerażeniem, możliwie największym cierpieniem i nie mogłam zrobić nic, w tym momencie wydawałam swoje ostatnie tchnienie szepcząc ustami jego imię – “Kubuś”.
Obudził mnie przeraźliwy hałas, jakby jakieś głazy kruszyły się i spadały z ogromnej wysokości, rozbijając się o morskie fale. Coś, co podobne jest do eksplozji potężnej bomby, po wybuchu której zapada na moment niewyobrażalna cisza. Nie miałam pojęcia co się dzieje, więc w głębi serca cieszyłam się, że Kuba jeszcze śpi i pośpiesznie podbiegłam do okna, by móc to sprawdzić. Blok naprzeciw mojego już nie istniał, a na jego miejscu znajdował się morski piasek. Ziemia zdawała się dziwnie zgiąć, gdyż ze swojego okna nie widziałam morza, nie widziałam zalążków Półwyspu Helskiego, a od razu Pucką plażę leżącą nad zatoką. Co stało się z resztą ziemi? Gdzie te budynki, co z tymi ludźmi? W głowie miałam milion pytań, jednak zanim zdążyłam się z nimi zbliżyć, u progu drzwi mojego domu stanęło pięciu mężczyzn odzianych w strój wojskowy, którzy nakazali mi natychmiastowe spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i ewakuację z mieszkania.
Nie miałam pojęcia co się dzieje, miałam ochotę jedynie zasnąć i przespać tę nieszczęsną farsę, kiedy nagle obudził się Kuba i jak zawsze ze słodkim uśmiechem na ustach wykrzyczał: “Dzień dobry mama. Buzi? Muszę siku.“. Tuląc go w ramionach pognałam z nim do łazienki, pozwoliłam spokojnie załatwić potrzeby, po czym szybko ubierając go powiedziałam, że zabawimy się w grę. Pośpiesznie spakowałam kilka ubrań na zmianę, jedzenie, picie, koc do przykrycia i małego jaśka wzięłam pod pachę, Kuba w plecaku miał ulubione zabawki. Odruchowo do kieszeni krótkich, różowych spodenek wpakowałam naładowany telefon. Zanim zdążyliśmy podejść do drzwi, już ktoś zdążył zapukać w nie dwukrotnie. Panował chaos, jednak nie była to powszechnie znana panika, a kontrolowany chaos.
Wszyscy kierowaliśmy się schodami klatki na dół, jednak mój wewnętrzny głos mówił mi, by nie otwierać drzwi wejściowych. Tak, jakbym czuła, że za nimi może kryć się coś złego. Coś, co mogłoby krzywdzić nie tyle mnie, co mojego syna. A to na jego przetrwaniu zależało mi najbardziej. Zamiast wyjścia przez główne drzwi na dwór, z nieliczną grupą ludzi i kilkoma wojskowymi zeszliśmy do piwnicy, której drzwi ostatnio były wymieniane i teoretycznie nie miały przepuszczać niczego. Reszta krzyczała do nas, że zwariowaliśmy, że zginiemy w tej piwnicy, że trzeba uciekać. Kilka sekund po zamknięciu wszystkich zamków piwnicznych drzwi usłyszałam wielki plus, krzyk. Całą klatkę schodową zalała woda, której nikt nie był w stanie się oprzeć. Ludzie po wypłynięciu z klatki na dwór automatycznie unieśli się na wysokość drugiego piętra. Byli skazani tylko na siebie.
W tym momencie zaczęłam żałować, że nie wzięłam więcej jedzenia. Na kilku paczkach parówek, kabanosów, na dwóch bochenkach chleba , kilku bułkach i jakichś trzech litrach wody nie mieliśmy szans przetrwać długo. Od reszty świata oddzielały nas solidne drzwi i potężna ściana wody. Byliśmy odcięci, teoretycznie mogłoby wydawać się, że nasze szanse są niewielkie.
Miałam ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie. Wystarczył jednak płacz mojego totalnie zdezorientowanego Kuby, aby wziąć się w garść i uparcie wciąż tłumaczyć mu, że to tylko gra, że za chwilę wrócimy do domu, że wszystko będzie w porządku, że nie ma płakać, że nie musi się denerwować i przede wszystkim, by pamiętał, że zawsze będę go kochać. Kiedy to mówiłam łzy litrami lały mi się z oczu. Wiedziałam, że to może ostatni raz, kiedy mu to mówię, a dodatkowo miałam świadomość tego, jak bardzo okłamuję mojego syna. Z drugiej strony wiedziałam, że muszę kłamać, że muszę mówić mu, że nic się nie dzieje – doskonale wiedziałam w jak ogromną panikę by wpadł, jak bardzo zaczął by płakać. Wiedziałam też co mogliby zrobić nam wtedy z wojska.
Teoretycznie mieli nas chronić, jednak odkąd zostaliśmy zamknięciu w tej piwnicy zmieniły się reguły gry. Oni mieli broń, oni więc wyznaczali reguły. Mieliśmy być cicho, aby mogli nasłuchiwać, choć nie wiem czego, pozwolono nam rozmawiać jedynie szeptem. Było to bardzo trudne, szczególnie w przypadku Kuby, który jakby nigdy nic bawił się swoimi ulubionymi lokomotywami. Wielokrotnie zwracali mi uwagę, ja delikatnie upominałam Kubę, który śmiał się mówiąc: “Mamusia, to tylko gra, nie bój się, teraz musimy się bawić!“. Ilekroć mi to powtarzał, tylekroć płakałam.
Minęło kilka godzin zanim zorientowałam się, że w kieszeni spodni mam naładowany telefon, który na nasze szczęście naładowałam gotówką minionego wieczoru. Minionego wieczoru… Wtedy beztrosko kładliśmy się spać w uszytej przeze mnie pościeli w kotwice, z uśmiechami na twarzy opowiadaliśmy sobie wzajemnie bajki i przytuleni zasnęliśmy jakby nigdy nic. Los chciał, że zanim zapukało wojsko moi rodzice wyszli do pracy. Mój tata poszedł w morze, jak zawsze, więc ze łzami w oczach marnie widziałam jego los w zaistniałej sytuacji. A co z mamą? Czy miała szanse? Jej telefon nie odpowiadał, więc wciąż miałam nadzieję.
Sprawdzając wiadomości w telefonie widziałam, że cały świat pogrążył się w totalnym chaosie, a miliardy ludzi nie żyją. Ziemia złączała się i rozstępowała tam, gdzie było jej wygodnie, a morza i oceany poszerzały swoją powierzchnie niszcząc dorobki ludzkości, która jeszcze kilka godzin temu zdawała się być panem wszechświata. Słaby zasięg szybko zjadł baterię w moim telefonie, a wciąż nie udało się dodzwonić do mamy. Byłam jedyną osobą z telefonem, więc szybko straciłam nadzieję na kontakt. Doskonale wiedziałam, że nikt nie dopłynie do nas, ale i też nikt nie wydostanie się z piwnicy.
Łącznie ze mną i Kubą było nas dziesięć osób. Trzech wojskowych i siedmiu nas, ludzi drugiej kategorii, w tym mój ukochany, prawie czteroletni syn. Było zimno, więc szyty przeze mnie kocyk i małego jaśka bez wahania oddałam Kubie, tuląc go w ramionach. Wszyscy mieli coś do jedzenia, my też, nikt nie wyszedł z domu z pustymi rękoma. Jednak czas mijał, a jedzenie powoli zaczynało się kończyć. Załatwialiśmy swoje potrzeby do starej wanny, na drugim końcu murowanej piwnicy. Niestety nadszedł moment, którego bał się każdy z nas – skończyło się jedzenie.
Każdy wiedział, że dzień ten kiedyś nastąpi, jednak nikt nie chciał o nim myśleć. Dziesięć osób w jednym pomieszczeniu, bez jedzenia i picia. Kuba był najmłodszy, więc mimo wszystko muszę przyznać, że o niego pomogli mi zadbać. Miał być szansą na przetrwanie ludzkości – najmłodszy, najzdrowszy, najbardziej uśmiechnięty. Od początku wiedziałam co to oznacza, choć nie chciałam dopuszczać tej myśli do siebie. Dni mijały, jednak mojemu synowi zawsze podawałam trzy skromne posiłki, oraz wodę do picia. Pewnego dnia jednak zapasy okazały się być już znikome. Wszyscy po za Kubą byliśmy głodni, zdenerwowani.
Wśród żołnierzy rosło napięcie, wszyscy zniknęli nagle w jednym z tuneli piwnicy. Po kilku długich minutach strzałów i krzyków – wrócił do nas jeden. Zostało więc nas sześcioro. Jeden wojskowy, nas pięciu cywili – w tym ja i Kuba. Wszyscy wiedzieliśmy już jaki czeka nas los, jednak w każdym z nas żyła jeszcze jakaś maleńka cząstka nadziei.
Pierwsza odeszła starsza sąsiadka z pierwszego piętra. W jej ślady poszedł sąsiad z drugiego. Przez kilka dni żyliśmy w trójkę – żołnierz, Kuba i ja. Dzieliliśmy się resztkami wody, parówek i suchych herbatników. Po włączeniu telefonu zdążyłam jedynie odczytać informacje, że woda opada i jest szansa na powrót do rzeczywistości, po czym mój telefon się rozładował. Chwilę później odszedł od nas żółnierz.
Zostaliśmy więc sami. Kuba i ja, ja i Kuba. Kuba zdawał trzymać się dobrze, choć w tym momencie był już bardzo przerażony. Jako kilkuletnie dziecko zobaczył czym jest śmierć, głód, samotność. Mnie coraz bardziej brakowało sił i za każdym razem, kiedy zasypiałam zdawało mi się, że to koniec. Wiedziałam, że nadchodzi, brakowało wody, jedzenia, sił. Żyłam tylko dla mojego syna.
Nadszedł jednak dzień, w którym zabrakło mi sił. Zaraz po przebudzeniu nabrałam łez w oczy i zaczęłam przerażać Kubę. Uświadomiłam mu, że nie mam już siły, że nie mamy już co jeść, co pić. Powiedziałam mu też, że niebawem zasnę i więcej już się nie obudzę. Muszę przyznać, że nigdy w życiu nie słyszałam bardziej histerycznego płaczu ze strony Kuby, niż po wypowiedzeniu przeze mnie tych słów. Kuba ściskał mnie możliwie najmocniej, płakaliśmy oboje, ale w mojej głowie kręciło się już zbyt mocno. Straciłam przytomność i jakby stając obok widziałam, jak mocno tulił mnie Kuba i jak bardzo prosił, żebym otworzyła oczy. To bolało o wiele bardziej niż głód. Jeszcze bardziej bolała mnie świadomość pozostawienia go samemu sobie, bez wody, bez jedzenia, wśród zwłok, tulącego ciało martwej matki.
Nagle, wciąż jakby zza światów usłyszałam dźwięk otwieranego zamka drzwi piwnicy. Więc to już po wszystkim? Naprawdę zabrakło mi kilku sekund, by móc nadal opiekować się moim małym chłopem? Naprawdę zabrakło kilku sekund, aby mój ukochany, mały syn nadal mógł mieć matkę?
Przebudziłam się w szpitalu, podpięta do setek urządzeń. Obok mnie, na szerokim łóżku leżał wtulony we mnie Kuba. Kiedy odzyskałam przytomność lekarze wytłumaczyli mi, że nie umarłam, a jedynie zemdlałam w skutek odwodnienia. Po przebudzeniu Kuba zaraz wpadł mi w ramiona, oboje płakaliśmy jak nigdy. To były łzy radości, cierpienia, szczęścia i nieszczęścia. Byliśmy jednymi z nielicznych ludzi na ziemi, którzy przeżyli ten sztorm.
Co było dalej? Nie wiem, obudziłam się jak co dzień i pocałowałam w czoło śpiącego jeszcze Kubę.
Popłakałam się…
co za koszmar!!!! kiedy męczy mnie cos takiego w pierwszym odruchu mam chęć wyściskać moją rodzinę!!!
Zacznij pisac książkę :D