Urodziny to odpowiedni moment na wszelkiego rodzaju podsumowania. Skończyłam dziś dwadzieścia siedem lat i chciałabym się skupić na pozytywnych aspektach tego stanu rzeczy.
Nikt nie lubi się starzeć, jednak każdego z nas gryzie ząb czasu, z którym nikomu jeszcze nie udało się wygrać. Kiedyś patrząc na osoby lekko przed trzydziestką, postrzegałam je jako “staruchów“, które zaraz pójdą do piachu. W końcu będąc kilkuletnią dziewczynką nieco inaczej patrzy się przecież na świat. Chcąc nie chcąc teraz i ja jestem przed trzydziestką i wcale nie czuję się jak ten “staruch“. Mało tego – mam wrażenie, że dopiero teraz dzięki zdobytym wcześniej doświadczeniom świat stoi przede mną otworem i jedynymi, którzy mogą mi w jego podboju przeszkodzić są mój strach i zdrowie, które ostatnimi czasy ma się nieco gorzej. Mogłabym usiąść i spisać na kartce wszystko to, czego żałuję w swoim życiu, co bolało i co sprawiło mi największy zawód. Mogłabym wyliczać sytuacje, w których zachowałabym się inaczej lub schowałabym język za zębami. Tylko po co? Wolę wejść w dwudziesty ósmy rok życia z nieco większym entuzjazmem i dlatego spiszę wszystko to, czego udało mi się dokonać.
Co udało mi się w ciągu 27 lat?
Wygrałam walkę z depresją i zaburzeniami odżywiania.
To jedna z rzeczy, z których jestem najbardziej dumna. Kto jest ze mną dłużej, bądź trafił na dwa szczególne wpisy (Suicide is painless… i Jak motyl.) doskonale wie jak ciężką drogę musiałam przejść, by móc teraz tu gdzie jestem. Prawda jest jednak taka, że oba wpisy nawet w połowie nie oddają tego, jak tragicznie było. Największą pamiątką jaka pozostała mi po tych ciężkich latach jest cała masa blizn, które pokrywają różne części mojego ciała. Jednak co ważne nie przypominają mi one o bólu, a o tym, jak bardzo jestem silna. Kiedy mam ciężkie dni i jakiś problem wydaje mi się nie do przeskoczenia – zazwyczaj oglądam blizny, dotykam ich, wspominam i wiem, że przeskakiwałam gorsze góry. Jak już kiedyś wspominałam – nie żałuję tych dni, dały mi ogromną lekcję życia i bardzo zmieniły mój charakter.
Nauczyłam się bycia asertywną.
Skoro zeszłam na temat charakteru – warto o tym wspomnieć. Jako młodsza dziewczynka zawsze byłam wygadana, wszyscy wróżyli mi karierę prawniczą. Niestety, często nie umiałam radzić sobie z jakimiś zaczepkami, czy wyzwiskami. Wiecie, jak to dzieciaki na podwórku – jakieś dziwne wojny, kłótnie o to, kto pójdzie do kogo do domu. No same pierdoły, które wtedy były na wagę złota. Nie umiałam się sprzeciwiać, nie umiałam mówię “nie“, co na szczęście z czasem się zmieniło. Nie lubię robić niczego wbrew sobie i zdarza mi się to rzadko. Owszem, kiedy ktoś jest mi bardzo bliski, mogę czasem nagiąć tę zasadę i zrobić komuś przyjemność. Kiedy jednak zaczynam odczuwać, że ktoś wykorzystuje moje dobre intencje, wykorzystuje mnie nie dając nic w zamian – słoik z cukierkami się zamyka. Sorry, taki mamy klimat.
Moja mama jest moją najlepszą przyjaciółką.
I kto by kiedyś pomyślał, co? Z mamą nigdy jakoś szczególnie nie mogłam się dogadać, ale wydaje mi się, że to kwestia bardzo podobnych charakterów. Wszystko zmieniło się odkąd na świecie pojawił się Kuba – to właśnie w mojej mamie miałam największe wsparcie. Wydaje mi się, że kiedyś Wam o tym opowiadałam.
Jestem mamą cudownego chłopca.
Macierzyństwo zmieniło całe moje życie, całkowicie wywróciło je do góry nogami – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zmieniły się priorytety, zmienili się znajomi, zmieniło się myślenie. Kuba bardzo mnie zmienił, uważam, że zdecydowanie na lepsze. Śmieję się, kiedy wspominam jak bardzo nie chciałam mieć dzieci i porównuję to z miłością, jaką darzę teraz mojego syna. Kocham go najbardziej na świecie i zawsze będę z niego dumna.
Nauczyłam się wreszcie malować.
Generalnie z kosmetykami i ich aplikacją nigdy nie miałam większych problemów, ale dzięki Gośce zgłębiłam ten świat zdecydowanie mocniej. Jestem dumna z tego, że po za jedną pokazową lekcją Gośki, która miała miejsce w styczniu – nauczyłam się tego sama, metodą prób i błędów. Teraz jestem świadoma tego jaki efekt mogę osiągnąć danym makijażem, wiem w czym mi dobrze i w czym nie. Kiedyś pokażę Wam moje zasoby kosmetyczne – jestem pewna, że połowa z Was złapie się za głowę.
Nauczyłam się szyć na maszynie, sama!
Tego dnia nie zapomnę nigdy. Sylwester 2013 roku, a ja uznałam, że przerobię swoją starą koszulkę na coś nowego i przy okazji spróbuję zrobić koszulkę dla Kuby. Od razu mierzyłam wysoko i osiągnęłam swój cel.
Pokochałam siebie i polubiłam swój uśmiech.
Kompleksy były jednym z najtrudniejszych problemów, z jakimi musiałam się zmierzyć. To one odbiły się w moich ówczesnych problemach egzystencjalnych i problemach z odżywianiem. Nigdy nie lubiłam siebie i swoje ciała, zawsze byłam swoim największym wrogiem, z którym nie potrafiłam wygrać. Wiecie kiedy tak naprawdę, ale to naprawdę pokochałam siebie? Wiosną tego roku, zaraz po tym jak podniosłam się po przeprowadzce. Stanęłam na nogi silniejsza niż kiedykolwiek, ale i ze świadomością swojego ciała, swojej urody i całej masy innych rzeczy. Mówi się, że przy mężczyźnie kobieta rozkwita – u mnie jak widać jest zupełnie odwrotnie. Udało mi się nawet polubić swój uśmiech, co możecie obserwować ostatnimi dniami na Instagramie (https://instagram.com/mama__kubusia/).
Dodatkowo uwierzyłam w siebie i znam swoją wartość. To naprawdę świetna sprawa. Chcąc nie chcąc muszę przyznać, że zaakceptowanie i pokochanie siebie, swojego ciała, swoich zmarszczek i całej reszty – to mega krok na przód w uczynieniu życia lepszym. Polecam spróbować.
Nauczyłam się myśleć o sobie.
Egoistką byłam odkąd tylko pamiętam, serio i to tak po całości. Teraz jednak wiem czym jest zdrowy egoizm i całkiem nieźle się z nim zaprzyjaźniłam. Po za tym, że jestem matką, jestem też kobietą, ale i przede wszystkim człowiekiem. Jeśli jestem zmęczona i nie mam ochoty bawić się z Kubą, to mu to tłumaczę. Zazwyczaj rozumie i mogę chwilę poleżeć na łóżku.
***
Pozwoliłam sobie spytać dwie najbliższe mi dziewczyny – Honoratę i Gosię, oraz dwie czytelniczki – Karolinę i Alinę o to, jaka cecha charakteru jest ich zdaniem najbardziej u mnie widoczna, oraz jaka kojarzy im się ze mną najbardziej. Prawdę mówiąc sama z wypiekami na twarzy czekałam na ich odpowiedzi ciekawa tego co wymyślą, jednak jak się okazuje – nie jest źle, dzięki dziewuchy!
Honorata: “O kurde… Jesteś zmienna.” (To się rozpisała, co? Oj nie moja wina, że lubię zmieniać swoje otoczenie i szybko nudzi mnie monotonia.)
Gośka: “Hmm… Na pewno szczerość do bólu, cenisz swoją prywatność, jesteś uparta w dążeniu do celu – to trzy główne. No i przede wszystkim wynosisz syna ponad wszystko – czyli zupełne oddanie.”
Alina: “Z pewnością siebie, z otwartością na życie i nowe przygody/zadania. Z uporem z którym dążysz do celu. A przede wszystkim z silną, kochającą nade wszystko swojego synka mamą, która walczy o jego jak najlepsze życie i rozwój. Silna, kochająca i jedyna w swoim rodzaju Mama Kubusia.”
Karolina: “Najbardziej widoczna jest u ciebie życzliwość… Kurdeee… Ciężkie to… Takie ciepło, taaakaaa otwartość no. Ja jak z Tobą piszę i czytam twoje wpisy – czuję, że jesteś taką sympatyczną duszą” (Spokojnie, już wytłumaczyłam Karoli jaką jestem wredną jedzą!)
O nie, ja nie wiedziałam, że to się na blogu znajdzie :D
Osobiście powiem, że jestem baaardzo dumna z Ciebie i Twoich makijażowych zdolności, że tak szybko złapałaś tego bakcyla :)
Wszystkiego najlepszego kochana! Życie dla Ciebie dopiero się na dobre zaczyna ;)
Brawo !!!! Najważniejsze to mieć siłę i walczyć o swoje. Jak na 27 lat masz naprawdę imponujące doświadczenia :) Gratulację.