Dokładnie 21 lat temu moja mama odprowadziła mnie po raz pierwszy do szkoły. Z długimi blond włosami i pulchnymi policzkami stałam się częścią grupy “Wiewiórek” w zerówce.
Nigdy nie chodziłam do przedszkola. Mój tata pracował i opiekowała się mną mama, a kiedy i ona wróciła do pracy – do wczesnego popołudnia spędzałam czas z babcią. Może też poprzez wzgląd na to nie mam takiego parcia, aby wysłać Kubę do przedszkola? Z tego co pamiętam żadna z moich późniejszych koleżanek do przedszkola nie chodziła, a przynajmniej nie zakodowałam sobie tego w pamięci.
Pamiętam, że przed pierwszym dniem w “zerówce” miałam mieszane uczucia. Z jednej strony byłam cała podekscytowana, a z drugiej trochę obawiałam się nieznanego. Nie pamiętam, abym płakała i moja mama też nie przypomina sobie takich sytuacji. Bardzo szybko odnalazłam się w grupie rówieśników, jednak pamiętam, że odesłano mnie z jednej z nauk angielskiego, bo odpyskowałam jakoś nauczycielce. Na śniadanie pijaliśmy ciepłe kakao, był też jakiś posiłek, z kolei obiady jadałam w domu.
Miałam to szczęście, że do podstawówki, a później gimnazjum – trafiłam z tą samą grupą. Naszej klasy nigdy nie rozdzielono (po za kilka osobami, które albo się poprzenosiły, albo do nas doszły) – w efekcie czego wszyscy dobrze się znaliśmy. W podstawówce wezwano moich rodziców do szkoły po tym, jak pokłóciłam się z wychowawczynią o serial “Matki, żony i kochanki“, chociaż naprawdę tego nie pamiętam. Śpiewałam w kościelnej scholce, psalm na własnej Komunii, a na apelu zakańczającym podstawówkę cała klasa śpiewała piosenkę, którą napisałam, podczas gdy ja grałam na keyboard’zie. Kiedy sięgam wstecz pamięcią – wydaje mi się, że wtedy jeszcze byłam całkiem grzecznym dzieckiem, w dodatku ze świetnymi ocenami.
W gimnazjum nie byłam już taka miła. Do dzisiaj pamiętam płaczącą nauczycielkę matematyki z powodu rasistowskich znaczków na piórniku, które narysowali mi koledzy ze starszej klasy. Wtedy też zaczęły się pierwszej wagary, pierwsze w życiu “trójki” na zakończenie semestru. Pamiętam akcję z nauczycielem wychowania fizycznego, którego kilka dziewczyn oskarżyło o “dotykanie” – była policja i przesłuchania w pokoju dyrektora szkoły.
Z liceum miałam problem – z jednej strony ciągnęło mnie do Redy, z drugiej do Pucka, a z trzeciej wolałam zostać w znajomych mi już murach. Koniec końców trafiłam do puckiego liceum, które swego czasu uważane było za jedne z najlepszych. Wszyscy kończyli ją z dobrymi wynikami i świetnie zdawali matury. Nauczyciele bardzo rygorystyczni, poziom nauczania wysoki, no prestiżowa szkoła – taka była wokół niej legenda. Ach, jaka byłam dumna – klasa z rozszerzoną geografią i historią. Początkowo całkiem nieźle mi szło, miałam bardzo dobre oceny i obszerne notatki z języka polskiego, który zawsze był jednym z moich ulubionych przedmiotów (zaraz obok geografii). Po kilku miesiącach zaczęłam się tam jednak dusić, w tej szkole panował ogromny spokój, to naprawdę nie było dla mnie.
Po roku spędzonym w puckim liceum przeniosłam się do liceum w rodzinnym mieście. Część osób już znałam, nauczycieli zdecydowaną większość. Była to klasa integracyjna, choć nazwałabym ją bardziej klasą studencką. Łącznie było nas 20, bądź 21 osób – jednak na lekcjach zazwyczaj maksymalnie po dziesięć, dwanaście osób. Czasem sporo mniej. Szczególnie unikaliśmy języka niemieckiego, którego uczył nas facet, który był jehowym – co nie rozeszło się wtedy bez echa, oraz angielskiego – z młodą nauczycielką, która wszystkim działała na nerwy. Oboje często dzwonili do moich rodziców skarżąc się, że pyskuję i nie chodzę na lekcje. Oboje straszyli, że mnie usadzą i nie dopuszczą do matury. Swego czasu w szkole bywałam rzadziej niż częściej, dopiero w drugiej połowie ostatniej klasy, kiedy ściśle nakreśliłam sobie plan przeprowadzki do Gdańska po zakończeniu szkoły – trochę się postarałam, co najbardziej zszokowało mojego nauczyciela niemieckiego. Ten sam człowiek, który bardzo mnie nie lubił (i ze szczerą wzajemnością) – po maturach chwalił się swoim nowym uczniom, że jego była uczennica zdała ustny niemiecki najlepiej w szkole. Ten człowiek chyba naprawdę myślał, że to jego zasługa. Niestety, ja w szkole z niemieckiego zawsze byłam dobra i miałam kilka koleżanek, z którymi pisałam papierowe listy. A żeby było jeszcze śmieszniej – teraz chyba ledwo bym się przedstawiła. A przepraszam – Ich heiße Karolina und Ich bin 27 Jahre alt. Jednak pamiętam, brawo ja! Nauczycielka języka polskiego nie przepadała ze mną raczej z racji tego, że miałam zły wpływ na młodsze koleżanki. Wiecie, nosiłam wtedy długie do bioder czarne włosy i bujną grzywkę podpiętą sporą kokardką. Czarny eye-liner był moim najlepszym przyjacielem, podobnie jak trampki i rurki. Dla młodszych koleżanek było to coś, a mój photoblog był swego czasu jednym z najbardziej poczytnych w Polsce wśród dzieciaków zainteresowanych tematem.
Czasem chciałabym wrócić do szkoły. Brakuje mi tego stresu przed ważnym sprawdzianem i radości z wagarów. Brakuje mi młodzieńczych afer życia, które z perspektywy czasu wydają się dosłownie niczym w obliczu tego, z czym przyszło mi się zmierzyć później. Brakuje mi tej atmosfery, wyczekiwania na weekendy, tej swego rodzaju beztroski jaką odczuwałam do czasów gimnazjum.
Za dwa lata zaprowadzę do szkoły swojego syna – tak jak kiedyś zaprowadziła mnie do zerówki mama. Jeżeli nic się nie zmieni – podstawówkę zaliczy w tych samych murach, w których przebywałam ja. Chcąc nie chcąc wtedy i ja znów usiądę w szkolnej ławce – jako rodzic, na zebraniu.
czemu nie studiowałaś?
Zrezygnowałam i pracowałam na cały etat :-)