Mimo sporych ilości kosmetyków w moich szufladach, których powoli nie mam już gdzie trzymać – wciąż uwielbiam testować nowości. A kiedy są to marki, których wcześniej nie znałam, a o których jedynie słyszałam, lub widywałam gdzieś w drogeriach – nie zastanawiam się ani chwili.
Podobnie było z marką Ingrid Cosmetics. Odkryłam przypadkiem, kiedy podczas zakupów w Tesco przypomniałam sobie, że kończy mi się korektor i muszę kupić coś na już. Nazwa marki obiła mi się już kilka razy o uszy, więc bez większego zastanowienia sięgnęłam po najjaśniejszy odcień korektora Ingrid. Następnego dnia okazało się, że idealnie pasuje do mojej cery, świetnie maskuje niedoskonałości, a przy tym pozostawia na twarzy uczucie lekkości. Zapragnęłam więcej i więcej – poczułam się jak osoba totalnie uzależniona od nowości kosmetycznych i przez chwilę pomyślałam, że przydałby mi się jakiś kosmetyczny odwyk. Na szczęście szybko otrzeźwiałam i wyrzuciłam tą paskudną myśl z głowy, a w tym samym momencie odwiedził mnie kurier z jesiennymi nowościami marki Ingrid, od Verona Cosmetics.
Znalezienie idealnego podkładu jest sporym wyzwaniem. Wiele razy zdarzało się, że myślałam, że wreszcie trafiłam na produkt spełniający moje oczekiwania, kiedy nagle coś zaczynało mi w nim przeszkadzać. Nie ukrywam, że przez długi czas moim numerem jeden były podkłady Revlon i pewnie byłoby tak nadal, gdyby nie fakt, że jak idiotka zaopatrzyłam się w zapas odcienia podkładu, który pasuje do mnie latem, a teraz jest nieco zbyt ciemny. Oczywiście – mogłabym go nieco rozjaśniać, dodając każdorazowo niewielką ilość kremu – jednak nie mam na to ani czasu, ani tym bardziej ochoty. Podkład mineralny Ingrid Silk&Lift w pełni mnie satysfakcjonuje. Jest niezwykle lekki, a dodatkowo świetnie kryje – nawet bez uprzedniego wsparcia korektora. Wydaje mi się, że zaprzyjaźnimy się na dłuższy czas.
Wśród nowości znalazła się również różowa pomadka Ingrid, która niestety – nie przypadła mi do gustu, jednak to wyłącznie z racji tego, że nie przepadam za różem na ustach. W efekcie tego nie mogę go porównać z innymi pomadkami w tym odcieniu.
Cienie, ach te cienie… Moja największa słabość – chociaż mam ich całe mnóstwo, nadal ciągle jest mi mało. Co można powiedzieć o nowościach Ingrid? Są bardzo napigmentowane i bardzo wydajne. Cień brokatowy – mimo tego, że niezwykle delikatny, daje cudowny efekt na powiece. Z kolei paletka czterech cieni z niebieskim w roli głównej, całkowicie skradła moje serce ze względu na idealny biały cień. Nie jest tak biały jak jak kreda, ale i nie jest przezroczysty. Jest po prostu idealny i ostatnimi czasy maluję powieki jedynie nim.
I moja miłość największa z nowości Ingrid – puder rozświetlający. Jeszcze do niedawna posiłkowałam się jedynie cieniem matującym, a wszelkiego rodzaju rozświetlacze mnie po prostu irytowały. Od kilku tygodni rozświetlacz Ingrid jest moim numerem jeden. Dzięki niemu moja cera wygląda na dużo zdrowszą, zdaje się być po prostu rozpromieniona. I właśnie dlatego chciałabym, abyście i Wy mogły się z nim zaprzyjaźnić!
Mam dla Was trzy cudowne rozświetlacze Ingrid. Wystarczy, że pod plakatem konkursowym (dostępny tutaj) zamieścicie odpowiedź na pytanie – co najbardziej rozświetla Wasz dzień, w pochmurne jesienne dni? Bawimy się od dzisiaj, do 31 października. Wśród zgłoszeń wybiorę trzy osoby, które otrzymają ten prześliczny rozświetlacz :)
Ten rozświetlacz kusi mnie już długi czas, ale ten z Lovely się chyba nigdy nie kończy, więc moja zachcianka sobie jeszcze poczeka :D