Narzekać zawsze jest łatwiej – usiąść i wyliczać to czego się nie ma, a mogłoby się mieć, wyliczać to czego zazdrościmy innym, czego nie lubimy w sobie, wyliczać to co chcielibyśmy zmienić w naszym życiu.
Gdyby ktoś spytał mnie teraz o rzeczy, które na swój sposób spędzają mi sen z powiek – bez zająknięcia wymieniłabym ciągiem przynajmniej kilka. Zawsze można martwić się o pieniądze czy o zdrowie swoje i bliskich, i zawsze znajdą się ku temu sensowne powody. We wszystkim można doszukać się czarnej dziury, a na końcu usiąść, załamać ręce i płakać. To dużo prostsze niżeli wyliczenie naszych pozytywnych cech i wypowiedzenia na głos tego, że naprawdę w czymś jesteśmy dobrzy i coś naprawdę nam się udaje. A tak naprawdę czasem wystarczy rozejrzeć się dookoła, usiąść i spojrzeć na swoje życie z boku. I nierzadko po takiej z pozoru błahej wyliczance uświadamiamy sobie, że mamy zdecydowanie więcej, niż nam się wydawało. I wcale nie chodzi o to, że “mamy dobrze, inni mają gorzej od nas, bo są chorzy czy nie mają dachu nad głową”, bo tego typu zdania rzadko kiedy przemawiają do kogoś, kto naprawdę ma powody do zmartwień, a nawet wtedy, kiedy ich nie ma. Nigdy nie lubiłam tego typu porównań i mimo świadomości tego, jak wiele okrucieństwa na świecie – po prostu mnie denerwowały. Wiele razy wspominałam o tym, że dla jednej osoby pewna sprawa może być błahostką, a dla drugiej sprawą życia i śmierci. I składa się na to po prostu wiele kwestii, a nie głupie widzimisię. Kiedy jednak zabierzemy się za analizę własnego życia to często dociera do nas, że tak naprawdę wiele rzeczy nas cieszy, z wielu jesteśmy dumni i wiele spraw nie chcemy zmieniać. Świadomość tego, że mimo jakichś problemów wcale nie jest najgorzej, jest najzwyczajniej w świecie piękna. Po prostu kochamy niektóre aspekty naszego życia do tego stopnia do tego stopnia, że oddalibyśmy za nie… życie.
Muszę przyznać, że na przełomie grudnia i stycznia wydarzyło się w moim życiu prywatnym kilka rzeczy, które początkowo totalnie mnie zablokowały i na chwilę zatrzymały mnie w miejscu. Przez kilka pierwszych dni myślałam, że nie dam rady postawić kroku na przód. Rozważałam różne możliwości w celu odnalezienia idealnego sposobu na ogarnięcie rzeczywistości. Okazało się jednak, że te “rzeczy” mogę tak naprawdę wsadzić do koszyka z naklejką “tak naprawdę nie zmienia się nic“. Powtarzałam sobie kilka razy dziennie, że ludzie przychodzą i odchodzą, a skoro odchodzą sami – to dobrze. Początkowo czułam ogromną złość, byłam rozżalona, a nawet mówiąc po ludzku bardzo mocno wku*****a. Mój gniew sięgał chmur, a bezsilność piekła. I być może zabrzmi to przynajmniej śmiesznie, ale po dosłownie dwóch dniach, odkąd postanowiłam zamknąć pewien rozdział (nie, nie, nie – nie chodzi o żadnego faceta) – nie odczułam różnicy w codziennym funkcjonowaniu. Spojrzałam na wszystko od innej strony i myślałam o tych dobrych chwilach, z małą nostalgią wspominałam jeszcze dobre momenty. Uświadomiłam sobie kolejny raz, że tak naprawdę nigdy nie wiemy co siedzi w głowie drugiego człowieka, co nim kieruje i skoro dokonuje pewnych wyborów, to widocznie ma ku temu powody i tyle.
Ludzie przychodzą i odchodzą, dziecko będzie zawsze.
Te zdanie kilka lat temu wypowiedziała moja mama (choć w zupełnie innym kontekście) i znów zyskały one na wartości. Przeanalizowałam sobie ostatnie miesiące, a w odniesieniu do innych spraw nawet lata. Wielu ludzi poznałam, z wieloma się zżyłam, wielu sporo zawdzięczam – jednak większości z nich nie ma już obok mnie. Nie klepią mnie już po ramieniu, nie dopingują, nie kochają i nie złoszczą. Zniknęli. Tymczasem “dziecko będzie zawsze“. I jest, jest też najważniejsze. I to nie zmieni się nigdy. Mówi się, aby nigdy nie mówić nigdy, ale w odniesieniu do uczucia, jakim matka darzy swoje dziecko zastanawiam się – co takiego musiałoby zrobić, aby przestała je kochać? Matka jest w stanie wybaczyć swojemu dziecku wszystko, nawet najokrutniejsze słowa i zachowania. Matka zawsze stara się zrozumieć działanie dziecka, postawić w jego sytuacji. Sama przysporzyłam swego czasu moim rodzicom wielu powodów do zmartwień, złości, bezsilności – więc doskonale wiem, o czym mówię.
Wracając jednak do tematu szeroko pojętego doceniania pewnych rzeczy w swoim życiu – wiecie, że do niedawna tak naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wiele mam, bo pozornie wydało mi się, że po za Kubą nie mam nic więcej?
Naturalnym jest, że Kuba to najważniejsza osoba w moim życiu – to nie zmieniło się od momentu, w którym poczułam jego pierwsze kopnięcia wewnątrz mojego brzucha. Bez względu na okoliczności, znajomości czy inne rzeczy – Kuba był zawsze dla mnie numerem jeden i wiem, że ta relacja nie jest z mojej strony podatna na jakiekolwiek zmiany. Zrezygnowałam dla niego z wielu rzeczy, wiele poświęciłam, ale jednocześnie zyskałam więcej, niż mogłoby mi się wydawać. Jestem mamą cudownego pięciolatka, który kocha mnie całym swoim sercem, a jego uśmiech wynagradza mi nawet najgorsze chwile. Są dni, kiedy oboje nie jesteśmy w najlepszych humorach i mam ochotę wystrzelić go rakietą w kosmos (albo siebie), wściekam się, przeklinam w myślach. Czasem nawet pod nosem wymknie mi się jakiś soczysty epitet wypowiedziany z zaciśniętymi zębami. I mogę być zła najbardziej na świecie, nie mieć sił najbardziej na świecie – wystarczy jego przytulenie i ten słodki uśmiech, który widzicie na zdjęciach, a świat staje się lepszy. O niebo lepszy, a złe emocje zdają się po prostu ze mnie spływać. To dzięki jego pojawieniu się na świecie dowiedziałam się, czym jest praca zdalna i mogę sobie na taki komfort pozwolić – i za to jestem bardzo wdzięczna, doceniam to każdego dnia. To dzięki Kubie dowiedziałam się kilka lat temu, że w ogóle potrafię szyć – co było wtedy dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Dzięki Kubie umocniłam swoją znajomość z podstawówki. Ta kobieta jest obecnie jego Mamą Chrzestną, a moją najlepszą przyjaciółką, na którą mogę liczyć o każdej porze dnia i nocy. Miałam okazję przekonać się o tym wiele razy, w różnych sytuacjach i wiem, że ta osoba nigdy mnie nie zawiedzie. Dzięki niemu poznałam swoje mocniejsze strony, nauczyłam się walczyć o swoje i nie uginać przy każdym nacisku.
Tak naprawdę jest całym ogrom spraw i rzeczy, za które jestem wdzięczna życiu, swojemu synowi, ale i… również samej sobie.
Jestem pewna, że kiedy dzieci już zasną i jeśli pozwolisz sobie na chwilę samotności – dostrzeżesz, że jest o wiele więcej rzeczy, za które jesteś wdzięczna, niż myślałaś. A pamiętaj, że jeśli Ty będziesz szczęśliwsza – ta energia z pewnością udzieli się również Twoim bliskim.
***I mam też taką osobistą prośbę. Nie wiem ile z Was jest z nami na Facebooku, ile na Instagramie, ale ile z Was obserwuje oba profile – dlatego już od dłuższego czasu kompletnie oddzielam te treści, zdecydowanie bardziej przelewając swoją uwagę na nasz profil na Instagramie. To właśnie tam często możecie podejrzeć nas nieco “od kuchni”, zobaczyć więcej zdjęć i to, co robimy, kiedy tutaj nas nie ma. Dlatego raz jeszcze zachęcam Was do obserwowania –> @mama_kubusia.pl
Sama prawda…tylko powiedz, kiedy Twój Kuba tak urósł? :)
Grunt to pozytywne nastawienie :) Chociaż z drugiej strony myślę sobie, ze dzieci tez kiedyś odejdą, założą własne rodziny , nie będą miały dla nas aż tyle czasu – dlatego warto skupiać się nie tylko na dziecku, ale również na sobie.
Fajnie jest umieć docenić codzienność i to co mamy. Łatwiej się wtedy żyje:)
Zgadzam się z Tobą. Ludzie przychodzą i odchodzą, gdzieś ten kontakt się urywa z różnych powodów. Czasem z wielu obowiązków, różnych obranych ścieżek życiowych, albo po prostu różnicy zdań. Dziecko z nami zawsze będzie. Dzięcko zawsze będzie Twoim dzieckiem, nic tego nie zmieni, nawet gdy założy swoją rodzinę. :) Mamy tak wiele!