Potrzebowałam naprawdę wiele czasu, aby dotarło do mnie, że niektóre rzeczy zdecydowanie powinnam odpuścić. A kiedy wreszcie to zrobiłam – musiało upłynąć jeszcze więcej dni nim zrozumiałam, jak wiele mam.
Miałam niezwykle dobrą jesień. Działo się dużo dobrego, Kuba poszedł do szkoły, ja zmieniłam pracę, nasze dni wyglądały już zupełnie inaczej i to wszystko sprawiło, że miałam w sobie ogromne pokłady kreatywności i takiej pozytywnej energii, która napędzała mnie do działania. Wtedy czułam, że znów mogę wszystko, że niemożliwe nie istnieje. Miałam całe mnóstwo planów na nadchodzący wtedy nowy rok, planowałam nawet tegoroczne wakacje i wyliczyłam, jak zorganizować odpowiedni na to budżet. Myślałam, że lepiej już być nie może.
I wiecie, co? Jak to już w życiu bywa – nic nie trwa wiecznie i standardowo w momentach, kiedy jesteśmy najbardziej szczęśliwi spadają na nas mniejsze czy większe problemy. Ot, taka kolej rzeczy. Tyle tylko, że ja pozwoliłam sobie na zbyt wiele chwil słabości. W efekcie tego przez swoje własne widzi-mi-się, lenistwo i odkładanie wszystkiego na później wpadłam w ogromny wir negatywnych emocji. W tym samym czasie pojawiło się kilka kolejnych osobistych problemów, które spędzały mi sen z powiek. I tak to wszystko ciągnęło się za mną sprawiając, że stawałam się coraz bardziej nerwowa – irytowało mnie dosłownie wszystko, a najbardziej ja sama. Chwilami naprawdę zastanawiałam się czy nie dostanę zawału. Wiele tygodni trwałam w tym widocznym tylko dla mnie pędzie, który tak naprawdę był nakręcany przeze mnie samą. I chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę mogę odpuścić, olać to wszystko – to jednocześnie nakręcałam się coraz mocniej. Aż pewnego dnia podczas spaceru plażą spoglądałam na radosnego Kubę, który rzucał kamieniami do morza. To był taki moment, w którym i ja się uśmiechnęłam, coś we mnie pękło i powiedziałam sobie stop! Kolejny raz dotarło do mnie, jak czas szybko leci i choćbyśmy bardzo chcieli żadna z tych cudownych chwil, która już minęła – nigdy się nie powtórzy. Może będą podobne, może czasem będzie nam się wydawało, że to prawie to samo, jednak nigdy nie będzie identycznie.
Potrzebowałam tego czasu, kiedy byłam prawie całkowicie offline. Rzadko kiedy odbierałam telefony, na wiadomości odpisywałam ze sporym opóźnieniem. Unikałam spotkań z ludźmi i starałam się możliwie najbardziej zamknąć się na newsy ze świata. I naprawdę żyło mi się lepiej. Na co, lub raczej komu poświęciłam ten czas? Samej sobie. Zainwestowałam sporą ilość czasu w samą siebie, w swoje zainteresowania, w swoje przyjemności i odpoczynek. Pozwoliłam też odpocząć swojej głowie, by móc wrócić z nowymi pomysłami, świeżym umysłem. Zrobiłam to, by dogadać się sama ze sobą i skończyć ten huragan złych emocji.
Żyjemy za mocno, żyjemy za szybko i jak szaleńcy pędzimy za wymarzoną przyszłością tracąc w tym samym czasie teraźniejszość, która jeszcze przed chwilą również była tym nieznanym.
Odpuśćmy – chociaż czasami jest ciężko, niekiedy naprawdę warto.